Chodzi o konkurs na nasz azjatycki dom. Rozważanych opcji było kilka. Zaczęliśmy od Bangkoku, dalej przebiegliśmy myślami przez miejsca bardziej odległe, odludne, odcięte od świata, aż wreszcie wróciliśmy do Bangkoku. Zatłoczony, brudny, hałaśliwy. Barwny, pachnący, pochłaniający. 10 000 km od Łodzi.

Bangkok pojawił się na liście w zupełnie naturalny sposób, zanim jeszcze cokolwiek innego przyszło nam do głowy.

Bangkok pojawił się na liście w zupełnie naturalny sposób, zanim jeszcze cokolwiek innego przyszło nam do głowy. Każdy z nas przeżył swoje w tym mieście, nawet Marysia. Pomieszkiwaliśmy tutaj, znamy wiele kątów, zostawiliśmy wiele wspomnień, mamy tu starych znajomych, stąd wyruszaliśmy w dalsze podróże. Dla nas to trochę jak pępek azjatyckiego świata.  A bazę wypadową najlepiej mieć… w „pępku”. Poza tym, my chyba po prostu jesteśmy ludźmi miasta. Nie przeraża nas ten hałaśliwy moloch, wręcz przeciwnie. Przyciąga i intryguje. Choć równie bardzo, jak wkurza. A wiecie jak to jest, z tymi skrajnymi uczuciami – przyciągają najsilniej.

Ale są w Azji inne tonące w smogu molochy. Hong Kong – zbyt drogi. Kuala Lumpur – zbyt muzułmański i brudny. Pekin – Chiny zostawiamy na inną okazję. Hanoi – o tak, tam widziałam się oczami wyobraźni i to całkiem wyraźnie. O tym, że Hanoi mogłoby być fajnym miejscem do zamieszkania pomyślałam już po kilku godzinach pierwszej wizyty w tym mieście. I rzeczywiście Hanoi było najpoważniejszym konkurentem Bangkoku. Przyszło mi też do głowy Phnom Penh, bo zwyczajnie bardzo lubię Kambodżę.  Jednak Marcin szybko storpedował pomysł.

Oczywiście przeszliśmy też przez fazę plażowych klimatów. Zamieszkać na niebiańskiej wyspie to byłoby coś. Zaszyć się i niemal dosłownie „zniknąć”. Od rana tylko palmy, szum morza, rafy, świeże kokosy. To nawet byłoby miłe. Ale na krótki czas. Obawiam się, że po 3, 4, 5 tygodniach zaczęłoby nas rozsadzać od środka. A każdy wyjazd stamtąd to łódź na ląd, transport do Bangkoku, na lotnisko… Aż w końcu przestałoby nam się chcieć. W Bangkoku nam to nie grozi. Nie wyobrażam sobie. Swojego czasu uwielbiałam ćwiczenie pt. zagłębianie się w labirynty miasta. Zawsze coś nowego, zawsze coś się dzieje. To miasto może zmęczyć fizycznie, ale nie znudzić. A kiedy zmęczy… kupujemy bilet Air Asia, pakujemy walizkę i lecimy. By po pewnym czasie wrócić.

Na decyzję wpływ miała też praca, dostęp do infrastruktury (tak na prawdę to dostęp właściwie do wszystkiego), łatwość przemieszczania się, bliskość Suvarnabhumi (kto będzie gości odbierał), ewentualne przedszkole i inne życiowe drobnostki.

No więc jedno mamy z głowy. Teraz rodzą się kolejne pytania – gdzie, jak, w czym, za ile, czy daleko czy lepiej gdzieś bliżej.