Ania długo podróżowała po Azji, zanim 5 lat temu osiadła w Kambodży. Z tym miejscem związana jest sentymentalnie, rodzinnie i zawodowo. Tu przyszedł na świat jej syn, wkrótce pojawi się córka. Tu jest jej drugi dom.
Trudne decyzje
Od lat mieszkam z rodziną w Phnom Penh, ale tak się złożyło, że wybuch pandemii zastał mnie podczas miesięcznych wakacji z synkiem w Polsce. Decyzja czy zostajemy, czy wracamy była trudna tym bardziej, że jestem w ciąży i musieliśmy przemyśleć potencjalne scenariusze zdarzeń. Wiedzieliśmy, że w przypadku pandemii będą kłopoty ze służbą zdrowia i to była największa obawa. Ale też uznaliśmy, że w Kambodży będzie łatwiej zapanować nad pandemią, niż Polsce. To przez tutejsze realia społeczno-kulturowe. Poza tym Paweł, mój partner, był w tym czasie w Kambodży i zwyczajnie chcieliśmy być razem. Mamy tutaj dom i pracę. Paweł zarządza dużą pracownią architektoniczną i nie mógł nagle zostawić firmy i ludzi.
Paradoksalnie, życie w izolacji uświadomiło mi, że w grupie i rodzinie jest siła.
Tak więc w momencie, kiedy wszyscy wracali z Azji do Europy, ja z brzuchem i 3-latkiem leciałam w drugą stronę. Choć wtedy wydawało się to szaleństwem, teraz wiemy, że była to dobra decyzja.
Pandemia w Kambodży
Pierwszy potwierdzony przypadek zachorowania pojawił się w styczniu. Był to chiński turysta z Wuhan. Z oficjalnych informacji wynikało, że został odizolowany i nikogo nie zaraził. Od początku władzom bardzo zależało, aby nie wybuchła panika. Zapewniano, że wirus nie rozprzestrzeni się w tak gorącym klimacie. Media i rząd Kambodży nie cieszą się dużym zaufaniem społeczeństwa, więc ich zapewnienia były różnie odbierane. Ludzie postanowili się zabezpieczyć na własną rękę. W jednej chwili zniknęły wszystkie maseczki i żele antybakteryjne. W Kambodży “wiarygodne” informacje przekazuje się różnymi kanałami, głównie przez plotki i Facebooka. Do tego Khmerzy uwielbiają sensacje i „fake newsy” roznoszą się tutaj z prędkością światła. Zagrożenie wisiało w powietrzu, ale panował względny spokój.
Sytuacja zmieniła się w marcu, kiedy pandemia wybuchła w Europie. Szkoły, kluby i popularne restauracje zostały zamknięte. Odwołano większość imprez masowych, nawet obchody Khmerskiego Nowego Roku przełożono na “dogodniejszy termin”. Na noworoczny tydzień policja zamknęła miasta. Zakazano ich opuszczania, a każdy, kto decydował się wyjechać na prowincję, musiał po powrocie odbyć 14-dniową kwarantannę. Jednocześnie zapewniano, że nie ma się czego bać i nie należy panikować.
Ludzkie odruchy i polityka
Skrajne komunikaty odbiły się w zachowaniach ludzi. Część postanowiła się izolować i nie wychodzić z domu, część żyje jak wcześniej. Ale wszyscy zachowują podstawowe środki ostrożności. Wszyscy zakładają maski, niektórzy nawet po 2-3 na raz. Choć nie ma takiego nakazu, przed każdym sklepem stoi ochroniarz, który mierzy temperaturę i spryskuje dłonie klientów alkoholem. Czasem stoją nawet pudełka z maseczkami. W naszym budynku administracja zapewniła żele antybakteryjne, a windy, poręcze, torby z zakupami, nawet skutery są odkażane alkoholem. Matka właściciela budynku siedzi czasem na podwórku i pilnuje, czy wszyscy noszą maseczki. Trochę się jej boimy, więc do głowy nam nie przychodzi nie stosować się do zaleceń.
Kambodża jest politycznie i ekonomicznie blisko związana z Chinami. By odwrócić uwagę od źródła choroby i uniknąć niekorzystnych konsekwencji dla żyjącej tutaj chińskiej społeczności, silnej i wpływowej, postanowiono przekierować uwagę na obcokrajowców. To ich uznano za winnych rozprzestrzeniania się wirusa. Rekomendowano unikania z nami kontaktów. Niektóre sklepy i salony usługowe zaczęły obsługiwać wyłącznie Khmerów. Odbiło się to nawet na relacjach prywatnych i zawodowych z Khmerami – odwoływane spotkania, ograniczone kontakty, nawet wypowiedzenia pracy. Było to dla nas zaskakujące, bo przez lata mieszkania w Kambodży nie spotkaliśmy się z brakiem przychylności ze strony tutejszych mieszkańców, wręcz przeciwnie, to niezwykle przyjaźni ludzie. To pokazuje, jak mało trzeba, by wzbudzić strach i wpłynąć na masowe zachowania.
Wartości w czasach pandemii
Dla Khmerów rodzina jest najważniejsza. Żyją w bliskich relacjach, nawet w miastach kilka pokoleń mieszka w jednym domu, a tam decyzje podejmują zazwyczaj najstarsi. I tak kilku pracowników z mojej firmy zostało zmuszonych przez rodziny do pracy zdalnej lub wręcz do złożenia wypowiedzenia. Starsza ciotka jednego z nich, któregoś dnia rano zamknęła bramę domu i oznajmiła, że kto ją przekroczy nie ma prawa powrotu. A z decyzjami starszych się tutaj nie dyskutuje. Nadal zdarza się, że ludzie rezygnują z pracy, by wyjechać na prowincję i pozostać z bliskimi. Te decyzje muszą respektować także pracodawcy.
Poczucie bezpieczeństwa
Póki co czuję się bezpiecznie. Cieszę się, że wszyscy zachowują rozsądne środki ostrożności i to z własnej woli. W tej chwili bardziej martwimy się o rodziny i bliskich w Polsce.
Oczywiście mam sporo obaw ze względu na ciążę. W Kambodży wszystkie prywatne szpitale mają zakaz przyjmowania pacjentów z wirusem. Państwowa służba zdrowia praktycznie nie istnieje. W całym kraju jest jeden szpital, który został przekształcony w zakaźny, ale wolałabym tam nie trafić na poród.
Praca i życie rodzinne podczas pandemii
Pracuję jako fotograf i grafik freelancer. Od dwóch miesięcy głównie zdalnie, a z domu wychodzę tylko, kiedy muszę. Przedszkole zamknięte, niania też przestawiła się na pracę zdalną. Nasz syn Iwo jest bardzo zadowolony, że spędzamy tyle czasu razem i nie tęskni za przedszkolem. Oczywiście praca rozciąga się na cały dzień, ale to przyjemne móc zrobić chwilę przerwy, by pobawić się lub coś ugotować. Nie zawsze jest łatwo, ale staram się znaleźć pozytywy sytuacji i docenić ten czas.
Uwielbiam nowe rytuały poranków. Wcześniej wszystko odbywało się w pędzie i pod presją czasu. Teraz mamy chwilę, by poprzytulać się po przebudzeniu. Zdarza mi się pracować część dnia w piżamie.
Uwielbiam nowe rytuały poranków. Wcześniej wszystko odbywało się w pędzie i pod presją czasu. Teraz mamy chwilę, by poprzytulać się po przebudzeniu. Iwo wprowadził też zwyczaj opowiadania porannych bajek. Nie spieszymy się. Zdarza mi się pracować część dnia w piżamie. tylko Paweł czasami musi bywać w biurze i spotykać się z klientami. Ale wszystko powoli wraca do normy. Zaczęliśmy wychodzić na spacery. Hotele świecą pustkami od wielu tygodni, więc można znaleźć fajne oferty i spędzić miły weekend nad basenem – w Phnom Penh nie ma wielu opcji przebywania na świeżym powietrzu, więc to dobre rozwiązanie.
Nauka czasów pandemii
Od kilku lat żyjemy w kraju, który jest w procesie odbudowywania się po ludobójstwie i kryzysie. Widzimy, że ludzie żyją tu wolniej, raczej z dnia na dzień, nie planują. Mniej jest w nich złości, potrafią cieszyć się drobnymi sprawami. Wydają się bardziej pogodzeni z tym, że nie na wszystko mają wpływ. Żyją bliżej siebie, dzielą się obowiązkami i wspierają finansowo. Paradoksalnie, życie w izolacji uświadomiło mi, że w grupie i rodzinie jest siła.
Myślę, że poniekąd taka będzie nowa rzeczywistość dla wszystkich. Będziemy musieli przewartościować nasze życie. Może docenimy to, co mamy, zaczniemy myśleć więcej o bliskich, poświęcimy im więcej czasu.
Komentarze