Daria długo szukała swojego miejsca na Ziemi. Mieszkała od Australii po Amazońską dżunglę, od Nowego Jorku po Andy w Ekwadorze. I to właśnie w tym ostatnim miejscu osiadła. W Cuenca, otoczona zielonymi wzgórzami, pomiędzy dżunglą i Pacyfikiem.
Od dumy do przerażenia
Zaczęło się niewinnie, od turysty z Hiszpanii. Wtedy jeszcze ze spokojem i dumą śledziłam statystyki – zaledwie kilku chorych na cały kraj! Niewiele w porównaniu do np. Brazylii, która miała setki zakażonych. Jednak z dnia na dzień sytuacja zaczęła się zmieniać. Liczba chorych rosła, rosła i rosła. W zastraszającym tempie. Staraliśmy się zachować spokój. Liczyliśmy, że za miesiąc wszystko rozejdzie się po kościach. Ale działo się inaczej. W ciągu trzech tygodni Ekwador stał się epicentrum epidemii w Ameryce Południowej. Kraj trochę mniejszy od Polski przegonił Brazylię i inne większe od siebie kraje.
W ciągu trzech tygodni Ekwador stał się epicentrum epidemii w Ameryce Południowej.
Rząd Ekwadoru, może trochę za późno, postanowił wprowadzić stan wyjątkowy. Loty międzynarodowe oraz krajowe zostały wstrzymane. Szkoły, przedszkola, restauracje i bazary zamknięte. Wprowadzono godzinę policyjną od 18 do 5 rano, obowiązek noszenia maseczek, rękawiczek oraz zakaz wyjeżdżania samochodem na ulicę. Za nieprzestrzeganie godziny policyjnej groził mandat $360 lub więzienie. W „najlepszym” wypadku policja używała przemocy. Internet zalała fala filmików pokazujących, jak policja pacyfikuje młodych Ekwadorczyków pałkami.
Niczym zły sen
W Guayaquil zaczęło się piekło. Na ulicach i w domach zaczęli umierać zarażeni wirusem ludzie. Szpitale nie panowały nad liczbą pacjentów i zaczęła obowiązywać segregacja.
Biorąc pod uwagę latynoski temperament, te obostrzenia nie wystarczały. W Guayaquil, drugim co do wielkości mieście Ekwadoru, zaledwie 200 km od nas, zaczęło się piekło. Duże zagęszczenie ludności, gorący temperament mieszkańców wybrzeża, do tego brak kontroli, doprowadziły do sytuacji dramatycznej. Na ulicach i w domach zaczęli umierać zarażeni wirusem ludzie. Szpitale nie panowały nad liczbą pacjentów i zaczęła obowiązywać segregacja – pacjenci z szansą na leczenie dostawali opiekę, reszta lądowała na ulicy. Służby odpowiedzialne za wywóz zwłok miały ręce pełne roboty. Doszło wręcz do tego, że na wywóz ciała z ulicy lub domu trzeba było czekać w kolejce przez tydzień. W Guayaquil temperatury są bardzo wysokie. Proszę sobie wyobrazić co dzieje się z ciałem przy temperaturze 30*C. Ludzie nie mieli wyjścia, zaczęli palić zwłoki leżące na ulicach, bo smród zaczął być nie do zniesienia!
Oaza w podzielonym świecie
Cuenca, gdzie mieszkam, różni się od innych miast Ekwadoru – wielu obcokrajowców, przyjazny chłodny klimat, rozwijający się przemysł, przyciągająca turystów kolonialna zabudowa. Jest czysto, zielono, przestrzeń publiczna jest zadbana, wszyscy szanują panujące zasady, żyją w zgodzie. Zawsze czułam i czuję się tu bezpieczna. A żyjąc tutaj trudno uwierzyć w to, co dzieje się w Guayaquil.
Wszędzie jednak zaostrzono rygory. Rozszerzono godzinę policyjną od godziny 14 do 5 rano, a za brak maseczek lub rękawiczek wprowadzono karę $100. Po zakupy może wyjść tyko jeden członek rodziny. Gdy wyszłam do niewielkiego marketu poczułam się jak w filmie o końcu świata. Wszyscy zamaskowani, pracownicy ubrani w kombinezony ochronne, kasjerki w fartuchy chirurgiczne. Przy wejściu każdy klient jest dezynfekowany od góry do dołu, mierzona jest temperatura ciała, a podczas zakupów dezynfekowane wyrywkowo dłonie (w rękawiczkach oczywiście). Ale taka samokontrola widoczna jest tylko w Cuenca.
Ekwador to bardzo zróżnicowany pod względem kulturowym kraj. Podzielony na 3 regiony – wybrzeże, góry, dżungla – z których każdy posiada odrębne zwyczaje i podejście do pandemii. Mimo niewielkich odległości (z wybrzeża w wysokie Andy jest zaledwie 300 km) różnice są bardzo widoczne. Na wybrzeżu ludzie nie biorą sobie do serca tego, co mówi rząd. Wychodzą na ulicę, urządzają imprezy w domach. Odzwierciedla się to w liczbie zachorowań. Dlatego każda prowincja Ekwadoru postanowiła zamknąć swoje granice. Obecnie nie ma możliwości przedostania się z miasta do miasta.
Życie rodzinne podczas pandemii
5 miesięcy temu urodziłam syna. Filipek przyszedł na świat dwa miesiące za wcześnie. Kruszynka wymaga specjalnej uwagi, więc u nas w domu od początku pandemii panuje kwarantanna. Ja prawie nie wychodzę poza rejon naszego podwórka. Na szczęście mamy duże podwórze, gdzie możemy z małym spacerować, a pogoda tutaj prawie cały rok jest piękna. Tata Filipa, jako handlowiec codziennie spędzał czas z ludźmi. Z uwagi na ryzyko postanowił ograniczyć pracę do minimum. Dzięki temu zyskaliśmy cenny czas, który możemy poświęcić dla siebie i dziecka. Teraz zanim wygramolimy się z łóżka mija nawet godzina, spędzona na przytulańcach, wariactwach i zabawach z Filipem, który jako wcześniak potrzebuje dużo miłości i uwagi.
Każdy znajdzie sposób
Ekwador, jak i cała Ameryka Południowa, to raj dla ulicznych sprzedawców. Tutaj nie można być głodnym. Co rusz ktoś sprzedaje domowe wypieki lub przekąski. Dla wielu ludzi to jedyne źródło dochodu i utrzymania rodziny. Pandemia sprawiła, że tysiące mieszkańców zostało bez pracy, a rząd nie ma jak pomóc najbiedniejszym. Każdy szuka nowych rozwiązań, więc prężnie ruszyła sprzedaż internetowa. Do godziny 14, kiedy to zaczyna się godzina policyjna, jedzenie dotychczas sprzedawane na ulicy dostarczane jest do domów. Tak samo owoce, warzywa, mięso. Co rano z głośników słychać nawoływania sprzedawców, którzy rozwożą wózkami lub ciężarówkami produkty pierwszej potrzeby. I tak, prawie bez wychodzenia z domu, można kupić wszystko – od papieru toaletowego po żywego kurczaka.
Przewartościowanie
Latynosi to ludzie bardzo rodzinni i towarzyscy. W tym trudnym czasie wszyscy starają się nawzajem wspierać, nie tylko rodzina, ale także sąsiedzi. Dbają o siebie nawzajem, robią sobie zakupy, gotują więcej, by podzielić się z sąsiadem. Takiej współpracy i wzajemnego wspierania się zdecydowanie moglibyśmy nauczyć się od Ekwadorczyków.
Przyszedł czas na przewartościowanie swojego dotychczasowego życia i zrozumienie, co tak naprawdę jest dla nas ważne i czy dobrze wykorzystujemy swój czas.
Pandemia to nauczka, ale i lekcja dla całego świata. Przyszedł czas na przewartościowanie swojego dotychczasowego życia i zrozumienie, co tak naprawdę jest dla nas ważne i czy dobrze wykorzystujemy swój czas. Czy nie warto zmienić pracy, a może zamiast nowego telewizora pojechać na wycieczkę. Ale najważniejsze to nie odkładać marzeń na później, bo jak widać nic nie trwa wiecznie. Wystarczy chwila, by spokój i harmonia runęły, jak domek z kart.
Komentarze