To cudowna historia przyjaźni dojrzałej kobiety z dziewięcioletnią dziewczynką. Z pozoru. Bo tak naprawdę to historia o nas, o rodzicach.
Linn nie jest już dzieciakiem, lecz nad wiek inteligentną, bystrą dziewczynką. Nie ma wielu koleżanek i nie zabiega o nowe znajomości, bo najlepiej czuje się w swoim towarzystwie. Ma wiele pochłaniających ją zainteresowań – bieganie, czytanie map, nauka łaciny. Przyjaciel może by się przydał, ale nie za wszelką cenę.
Mama Linn to dusza towarzystwa, otoczona kręgiem przyjaciółek. Za swój matczyny obowiązek uważa zaplanowanie życia córki i to na wzór własnego. Niestety robi to, nie pytając jej o zdanie. Jest przekonana, że córka potrzebuje koleżanek, więc z zapałem planuje jej urodzinowe przyjęcie. Nie przyjmuje do wiadomości, że Linn tego nie chce. Nie słucha córki. Zawsze wie lepiej. Dziewczynka się złości. Mama uznaje ją za niewdzięczną. Ich relacje stają się coraz bardziej napięte.
To może być lekcja pokory dla dorosłych. Może nawet kubeł zimnej wody. Czy słuchamy swoich dzieci?
I nagle pojawiła ona. Wiktoria. Z piskiem opon parkuje pod domem Linn swój wielki… książkobus. Wygląda niezwykle, kiedy pojawia się w drzwiach niecodziennego pojazdu i bezpretensjonalnie rzuca „Howdy!”. Linn jest zauroczona! Pojawienie się Wiktorii, do niedawna kierowcy tira, obecnie bibliotekarki, zapoczątkowało szereg zdarzeń, które odmieniły życie wielu bohaterów tej historii.
Nasza mała bohaterka coraz częściej zamiast rozmowy z mamą wybiera towarzystwo Wiktorii, która traktuje ją po partnersku, potrafi słuchać i nie udziela rad. Staje się dla Linn wzorem – jest niezależna, nieco tajemnicza i odważna. Uświadamia dziewczynce, że warto wyrywać się z utartych schematów, mieć własne zdanie i pielęgnować nawet najbardziej szalone marzenia. Bo „jeśli zawsze będziesz robić tylko to, co trzeba i wypada, nigdy nie odkryjesz nic nowego”.
Wkrótce na drodze Linn pojawi się marzący o lataniu chłopiec z sąsiedztwa. Odnajdzie się również zaginiony kot Gwoździk. Poprawią się też relacje z mamą, choć do tego potrzeba będzie bardziej traumatycznego przeżycia – pożaru. Dopiero w tak trudnych okolicznościach mama dostrzeże dojrzałość córki i jej zdolność do decydowania o sobie. Zacznie jej ufać. Zaczną ze sobą rozmawiać. Mama Linn wreszcie zrozumie swoje błędne spojrzenie na sprawę. Bo „kiedy rodzice martwią się, że ich dziecko nie jest szczęśliwe, zdarza im się robić dziwne rzeczy”.
„Wiktorio, I love you” Maji Hjertzell to zajmująca historia. Zmusza do refleksji na temat relacji między dziećmi i rodzicami. Jestem pewna, że każdy dorosły czytelnik prześwietli ostatnie dni, odtworzy rozmowy z dzieckiem i zastanowi się, czy słuchał tego, co dziecko chciało powiedzieć. To może być lekcja pokory dla dorosłych. Dla niektórych może nawet kubeł zimnej wody. Czy słuchamy? Czy przypadkiem nie przykładamy własnej miary do swoich dzieci?
Po raz kolejny plus dla wydawnictwa Zakamarki za udostępnienie książki „Wiktorio, I love you” na polskim rynku. Szwedzka literatura jak zwykle nie zawodzi.
Komentarze