Zawsze miałam obawy przed podróżą bez wózka. Tym razem było podobnie. Ostatecznie zawsze okazywało się, że wózek jest zbędny. I tym razem nie było inaczej. Istotne osiągnięcie jest takie, że w Ameryce Środkowej uwolniłam się od wózkowych obaw. Wózek tutaj jest zbędny, na pewno dla trzylatka.

Recepta na komfortową podróż to złożony temat. Wózek, zresztą tak jak nosidełko, ma swoje wady i zalety. Trzeba sprawdzić, które z nich przeważają i które mają dla nas większą wagę. No i w końcu trzeba wybrać, a potem mierzyć się z konsekwencjami. Zabranie ze sobą jednego i drugiego też jest jakimś wyborem.

Najważniejsze kryterium to sposób, w jaki będziemy podróżować.

Najważniejsze moim zdaniem kryterium to sposób, w jaki będziemy podróżować. W przypadku Gwatemali i Hondurasu wiedzieliśmy, że będziemy się często przemieszczać. O ile nie jeździmy własnym samochodem, na dłuższych dystansach wózek raczej przeszkadza. Jest dodatkowym bagażem, którego trzeba pilnować i który trzeba zapakować. Podróżując komunikacją publiczną nie jest to łatwa sprawa. Krótkie wypady w ramach pobytu w jednym miejscu zazwyczaj organizowaliśmy transportem typu bus, łódka czy paka, więc i tu wózek był zbędny. Jeśli zaś dużo chodziliśmy to zazwyczaj po dżungli i rezerwatach – tutaj nosidełko, nosidełko i jeszcze raz nosidełko. Były też długie spacery po miasteczkach, ale ich tempo było tak niespieszne, że wózek nie był konieczny. Były również wieczorne włóczęgi w poszukiwaniu miejscowego klimatu i knajpianych rozrywek – w tym przypadku przydałby się wózek. Przyjemniej pije się piwko w knajpie ze znajomymi, niż w samemu pokoju pilnując śpiącego dziecka. Szukaliśmy więc lokali, w których były warunki i miejsce na ułożenie się do snu.

Drugie ważne kryterium to warunki terenowe w miejscu, do którego podróżujemy. Generalnie Ameryka Środkowa nie jest przyjazna wózkom. W miastach najczęściej spotykana powierzchnia to bruk. A jeśli nie bruk, to i tak nie jest lepiej. Nawet jeśli dziecko lubi wstrząsy – jak Marysia – samo pchanie wózka jest wyczerpujące i często zmienia się w noszenie wózka. Wspomnę naszą ubiegłoroczną birmańską przygodę, bo tam warunki były podobne – po jednym dniu w Rangunie wózek najzwyklej w świecie się złamał. Tym sposobem, już na początku podróży pozbyliśmy się balastu.

No i trzecie istotne kryterium to dziecko – jego wiek, przyzwyczajenia, upodobania. A o tym trudno mówić w oderwaniu od kryterium czwartego – rodziców. Malutek nie lubi nosidełka – a czy był do niego przyzwyczajany? Każe się nosić na rękach – a czy był od tego odzwyczajany? Nie lubi chodzić na nóżkach – a czy był tego uczony? Każdą zmianę staramy się Marysi pokazywać jako przygodę. Nowe duże nosidło sprawiło, że była większa od wszystkich, nad głową miała super daszek i mogła tatę ciągnąć za uszy. Polubiła je i nawet znalazła sposób na drzemkę w nosidle. Niemniej zawsze staraliśmy się ją namawiać, by sama szła jak najdalej. Po drodze szukaliśmy atrakcji, a na końcu czekała nagroda. Jeszcze w Birmie bywało ciężko, ale nauka nie poszła w las. W Ameryce mieliśmy już wytrawnego piechura. Teraz, po powrocie, myślimy o sprzedaniu wózka, bo jakoś nie widzę już powodu, by z niego korzystać. Cóż, nie da się też ukryć że różnica między dwulatkiem a trzylatkiem jest całkiem poważna.