Znajoma znajomych uprowadzona i niemal zgwałcona, koleżanka okradziona w biały dzień za pomocą śrubokręta, Tegucigalpa w czołówce najniebezpieczniejszych miast świata, lokalni mieszkańcy patrzą „krzywym okiem” na każdego gringo, po zmierzchu lepiej nie wychodzić z hotelu…
Ależ się nasłuchaliśmy przed wyjazdem. Ciarki przechodzą! A co zobaczyliśmy na miejscu? Goście z wielkimi ganami strzegą wejść do supermarketów, małe sklepiki odgrodzone od kupujących grubymi kratami, przy wejściach do knajp znaki zakazu wnoszenia broni. To na „dzień dobry”. A co było dalej? Zasadniczo nic.
Tak więc jesteśmy cali, zdrowi i bez nowych blizn.
Nie będę przekonywać, że kraje Ameryki Środkowej są bezpieczne, skoro nawet ich mieszkańcy przyznają, że tak nie jest. My jednak, trzymając się nudnych „starodziadowych” zasad – nie kuś losu i zachowaj zdrowy rozsądek – przetrwaliśmy w przekonaniu, że nic złego zdarzyć się nie może.
- Nie biją. Nie spotkała nas żadna niebezpieczna sytuacja ze strony lokalnych mieszkańców. Nie mówię o ekstremach w stylu grożenia nożem, bo nie było nawet niewinnych pyskówek, przepychanek, czy oszustw.
- Nie kradną. Z upływem czasu poczucie zaufania do otoczenia wzrastało, a więc i kuszących sytuacji stwarzaliśmy więcej. Np. bagaże rzucaliśmy na pastwę kierowcom, rzeczy osobiste zostawialiśmy pod okiem barmana, nocą drzwi zostawialiśmy otwarte na oścież, a część rzeczy na ogólnodostępnym tarasie. I nic.
- Nie napadają. Chadzaliśmy po zmroku. Dużo i często, no bo jak inaczej skoro ciemność zapada o 18.00. Jednak nawet pod osłoną nocy nikt się nie zakradł do naszych gardeł.
- Nie przeganiają. Chadzaliśmy jadać w miejscach, w których raczej nie widuje się turystów. Nikt nie spojrzał na nas wrogim okiem, nikt nas nie przegonił. Zbłąkani gringo co najwyżej ich bawili, a najczęściej po prostu nas ignorowali.
- Piją tylko w niedziele. Poważnie. Tylko wtedy zdarzało mi się widzieć pijanych ludzi. I nawet w tę niedzielę nie byłam świadkiem agresji ze strony zapitego jegomościa, raczej sprawiali wrażenie zawstydzonych swym stanem.
- Strasznie mało palą. Palą głównie turyści. Przy czym nie zauważyłam śladów żadnych antynikotynowych kampanii. Wyobraźcie sobie, ekipa twardzieli w wielkich kapeluszach zasiada na rogu ulicy i zamiast jarać szlugi, jedzą pomarańcze. Obaliło to mój stereotyp lokalnego twardziela.
Osobnym tematem są duże miasta, gdzie generalnie panuje przytłaczający syf. Tegucigalpa zrobiła ponure wrażenie. Po zmroku główny deptak w tym stołecznym mieście zamienia się w sypialnię dla bezdomnych, narkotykowy bazar i burdel w jednym. Po wieczornym spacerze tymże deptakiem nie musieli nas przekonywać, żeby po 21.00 już nie wychodzić, bo chcą w hotelu zatrzasnąć kraty i założyć kłódkę.
Tak więc jesteśmy cali, zdrowi i bez nowych blizn.
Jeśli czegoś mi brakowało, to zwykłej codziennej życzliwości. Wszyscy tutaj zachowują zimną twarz, sprawiają wrażenie oschłych i niedostępnych. Nie doświadczysz bezinteresownego uśmiechu, a pomocną rękę wyciągną, kiedy złapiesz za fraki i tego zażądasz. Gdy ktoś stanie ci na drodze „przepraszam” nie robi wrażenia – trzeba przydepnąć i pchnąć z całej siły. Nieco lepiej jest pod tym względem w Hondurasie. Na szczęście ludzie tutaj zyskują przy bliższym poznaniu – kilka pytań o dzieci, zachwyt nad urodą kraju, pochwała pysznego jedzenia i lody zaczynają się kruszyć…
Komentarze