Pokaż pannajachel – lanquin na większej mapie


Myślę, że ten etap podróży warto opisać. To dość popularny odcinek trasy po Gwatemali i można go pokonać na kilka sposobów. Opiszę jak wyglądało to w naszym wykonaniu. Po przeanalizowaniu kilku opcji wybraliśmy rozwiązanie optymalne dla tych, którym się nie spieszy i którzy nie stronią od mocno lokalnych klimatów.

Bierzemy wczesnoporanny bus z Pannajachel do Chichicastenango. Podróż trwa około 2 h. Przed nami piękne widoki na oddalające się wulkany. Patrząc na nie z wysokości zaczęliśmy żałować, że tak szybko się stąd zwijamy. Jest rano, jesteśmy wypoczęci, więc podróż mija szybko. Sporo ludzi. Jadą na targ w Chichi, który przyciąga wielu turystów. Mary tradycyjnie przysypia na naszych kolanach.

W Chichi łapiemy chicken busa do Santa Cruz del Quiche. Zjawia się szybko i nagle, nawet nie zdążyliśmy dotrzeć na przystanek, ale policjant pomaga nam zatrzymać rozpędzoną bestię w połowie drogi. Wskakujemy i jazda. To dosyć emocjonujący odcinek tej trasy. Droga jest tutaj dobrej jakości więc kierowcy jadą z wyjątkową fantazją. A jest ona górska, dosyć stroma i bardzo kręta. Ten odcinek trwa niespełna godzinę.

W Quiche kolejna przesiadka. Na szczęście wszystko dzieje się na jednym dworcu. Lokalni mieszkańcy od razu podbiegają, pytają dokąd i zaprowadzają do odpowiedniego busa. Jedziemy do Uspantan. Przed nami ponad 2 godziny nieco nużącej drogi. Ubarwia nam ją Marysia, która ni z tego ni z owego puszcza pawia. Zdarzyło jej się to po raz pierwszy. Nie wiemy, czy to poranna buła siadła na żołądku, czy kaszel który ją nieco męczy, czy po prostu piąta godzina w busie. Tak więc lekko nieświezi lądujemy w Uspantan. Jest dopiero 13.00 mamy więc sporo czasu na znalezienie hotelu i pokręcenie się po tym sennym gwatemalskim miasteczku. Wzbudzaliśmy spore zainteresowanie, ale czuliśmy się wyjątkowo bezpiecznie. Na tutejszym rynku zjedliśmy jedną ze smaczniejszych gwatemalskich kolacji. Marysia ku uciesze wszystkich odtańczyła kilka układów tanecznych w małej koncertowej muszli.

Rano bez większego pośpiechu zjedliśmy śniadanie w lokalnym comedorze i na ulicy złapaliśmy minibusa do Coban. Ten odcinek był najbardziej emocjonującą częścią drogi do Semuc. 3 godziny po drodze bez powierzchni. Można ją porównać do słynnej highway 13 z Luang Prabang do Vang Vieng w Laosie. Widoki także piękne, bo wiedzie przez góry, ale w Laosie jest chociaż asfalt. Tutaj w 80% droga składa się ze żwirowiska z dziurami i wyrwami, a tuż obok… przepaść. Na wielu odcinkach w wyniku obsunięcia się ziemi droga została zupełnie zniszczona, a następnie rękami lokalnej ludności „dostosowana” do przeprawiania się przez nią. Średnia prędkość 15 km/h. Trzęsie niemiłosiernie. Przejeżdżamy przez małe wioski. Co chwila do busa wsiadają kolejni pasażerowie. I kolejni, i kolejni… ostatecznie w busie z 17 miejscami siedzącymi jest 29 osób, w tym 4 osoby na dachu i 5 dzieci na kolanach. Część osób stoi. W minibusie! Chyba tylko potomkowie Majów ze średnią wzrostu 1,5 m mogą sobie na to pozwolić. Mimo tych warunków Marysia przesypia ponad połowę drogi.

Wreszcie docieramy umęczeni do Coban, a to nie koniec drogi. Została nam jeszcze jedna przesiadka. Tym razem musimy też zmienić dworzec, tak więc taksówka i łapiemy busa do Lanquin. Znowu 2 godziny, ale jedzie się raźniej kiedy wiemy, że przed nami już tylko turkusowa woda i hamaki. Ostatni odcinek to kolejna górska kamienista dróżka, prowadząca do wioski Lanquin. No i voila! Po dwóch dniach dotarliśmy.

Można to było zrobić na kilka innych sposobów, np:

  1. Shuttle bus z Pannajachel do Coban. W Coban przesiadka na bus do Lanquin. Oczywiście podróż odbywa się zupełnie inną drogą.
  2. Powrót do Guatemala City. Ze stolicy shuttle bus do Coban i dalej do Lanquin. My jednak nie lubimy się cofac, a Guatemala City unikaliśmy.
  3. Powrót do Antigua i tam szukanie oferty shuttle busa do Coban lub wprost do Lanquin. Znowu trzeba by było się wracać.