„Moja mama Gorylica” Fridy Nilsson to powieść niebanalna. I jak to bywa u Szwedów – dosyć trudna. Zastanawiam się tylko dla kogo bardziej – dla dzieci, czy dla ich rodziców?

Jonna jest wychowanką domu dziecka Czysty Kąt. To miejsce, gdzie najbardziej liczą się ład, porządek i higiena. I nic, absolutnie nic więcej. Naturalne więc, że dzieciaki marzą o ucieczce, o normalnej rodzinie, o pięknej mamie. Każdy wyczekuje dnia, kiedy dom dziecka odwiedzają adopcyjni rodzice. Lecz tego dnia przyjechała… ONA.

Gorylica. Wielka, brzuchata i owłosiona. Podjechałam kupą złomu zwaną autem, w uświnionych pantalonach i kaloszach upaćkanych błotem. Przerażone dzieci schowały się po kątach, tylko nie Jonna. A że nie uciekła, została adoptowana. I odjechała z mamą Gorylicą do swego nowego domu – starego, pełnego rupieci magazynu, pośrodku wielkiego złomowiska. Wszędzie brud i pajęczyny. Nikogo nie dziwi, gdy dziewczynka próbuje uciec. Podglądałam minę Marysi – wiem, że rozumie przerażenie Jonny. Jednak z czasem wszystko zaczyna się zmieniać, nieufność znika i odkrywamy, że pod grubym futrem Gorylicy kryje się stworzenie o wielkim sercu, zaś zagracony magazyn to najcieplejsze miejsce na świcie. Dom.

Ta książka to wyzwanie.

Jednak nie myślcie sobie, że to beztroska opowieść o sierocie, która znalazła szczęście w ramionach Gorylicy. Nasze bohaterki nie mają łatwego życia. Pojawiają się czarne charaktery i szemrane interesy. Pełno tu nagłych zwrotów akcji, można nawet stracić wiarę w szczęśliwe zakończenie. Marysia nie raz zaciskała zęby i nawet mi zdarzyło się zajrzeć na koniec książki, bo upewnić się, co będzie dalej. Uspokoję was, wszystko kończy się dobrze. Choć finał jest iście filmowy – niemal jak „Thelma i Luize” bohaterki decydują się postawić wszystko na jedną kartę. Bo czasami, gdy chce się pozostać sobą, a świat na to nie pozwala, nie ma innego wyjścia.

Ta książka to piękna przypowieść o tolerancji. W miejscu Gorylicy wyobraźmy sobie uchodźcę, bezdomnego, wyznawcę innej religii lub posiadacza dziwacznej fryzury. INNEGO. Książka doskonale obnaża mechanizmy odrzucenia tych, co nie przystają do przyjętych norm. Nawet Jonna początkowo wstydzi się swe nieokrzesanej małpiej mamy. Bo co to ma być? Przecież mamy tak nie wyglądają! A jednak Gorylica dała dziewczynce ciepło, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. Zawsze była i słuchała. Czy nie taka powinna być mama? Może więc dajmy sobie czas na poznanie, zanim zaczniemy oceniać po pozorach. Jest jednak jedno ale…

Akceptacja inności pociąga za sobą naruszenie wartości, które wszyscy cenimy i staramy się wpajać swoim dzieciom. Gorylica uczy Jonnę kantowania i naciągania klientów. Uczy ją pirackiej jazdy samochodem, ignorowania czerwonych świateł i ograniczeń prędkości. Nie przywiązuje wagi do czystości i pozwala, by jej szczoteczka obrosła pajęczyną. Już słyszę, jak dorośli zgrzytają zębami. Ja sama, czytając książkę Marysi, nie raz czułam konsternację. Czego ona ma ją nauczyć? Ano właśnie tego, że świat nie jest czarno-biały. Zdecydowanie nie jest to podręcznik do socjalizacji. Tutaj dozwolone jest wszystko, co buduje więź między bohaterkami. Rzecz tylko w tym, że świat poza złomowiskiem nigdy takich zachowań nie akceptuje, co Gorylica i Jonna odczują na własnej skórze.

Ta książka to wyzwanie. To wstęp do poważnej literatury dla dzieci. Idealna dla czytelników nieco starszych, potrafiących interpretować, lubiących rozmawiać o tym, co przeczytały. Niewiele tu ilustracji, zaledwie kilka czarno-białych rysunków Lotty Geffenblad, sugestywnie podkreślających inność świata Gorylicy. Jednak plastyczny język, wartka akcja i odpowiednio budowane napięcie wystarczają. Czytałyśmy książkę przed snem, a Marysia wyczekiwała lektury. Gdy dobrnęłyśmy do końca zapytała, czy kiedyś mogłybyśmy ją raz jeszcze przeczytać. Długo wspominała Gorylicę i fantastyczny świat, jaki stworzyła Jonnie. I cieszyła się, że uciekły. Myślała o tym, co teraz robią. Ale nigdy nie wspominała szczoteczki pokrytej pajęczyną, bo wiadomo, że zęby myć trzeba. Zdaje się, że dzieci rozumieją znacznie więcej…

Zachęcamy do czytania szwedzkiej literatury dla dzieci i do odwiedzenia wydawnictwa Zakamarki, które przekonuje do niej polski rynek. I dzięki im za to!