Do Yogjakarty przyjeżdża się, aby zwiedzić pobliskie świątynie Prombanan i Borobudur. Samo miasto traktowane jest po mcoszemu. Po prawdzie, wybitnych atrakcji turystycznych tutaj nie ma. Jest to przede wszystkim miejsce przyjazne do mieszkania i poznania lokalnej kultury. Ale żeby nie było, oprócz podglądania ludzi kręciliśmy się tu i ówdzie. Oto nasz subiektywny przewodnik po miejscach, w które zajrzeć warto lub nie.
Zacznijmy od Malioboro. Kiedy jakiemuś Indonezyjczykowi wspomnieć o Yogji, zaraz wzdycha do Malioboro. Co to takiego? Ulica. Po prostu ulica. Ale rzeczywiście nie jest zwykłą ulicą — jest zatłoczona, hałaśliwa, pełna ulicznych grajków, naganiaczy i sprzedawców podrabianych batików, otoczona centrami handlowymi (czy raczej halami targowymi). Tzn. główny deptak miasta. Przejechaliśmy nią kilka razy na skuterze i nawet zatrzymywać nam się nie chciało.
Kraton. Prawdę mówiąc, szkoda czasu. To zaledwie mały fragment pałacu sułtana, który udostępniony został do zwiedzania. I chyba ten mało ciekawszy. Pawilony wypełnione są starymi woluminami, zdjęciami sułtańskiej rodziny i manekinami ubranymi w regionalne stroje. W dodatku nie odbywają się już tutaj pokazy jawajskiego tańca, dla których przybyliśmy już o 10.00. Nic nie przykuwa oka. W przeciwieństwie do Taman Sari.
Taman Sari to sułtański pałac na wodzie. Malownicze miejsce, w którym sułtan odpoczywał ze swoimi licznymi żonami. Oba kompleksy są dosyć rozległe, tworzą niemal miasto w mieście. Tak jest obecnie, bo w czasach ich budowy znajdywały się raczej na uboczu miasta i otoczone były tropikalną zielenią. Dzisiaj otoczone są domami mieszkańców, którzy robią pranie, suszą bieliznę, remontują podwórka. Zabawnie to wygląda, kiedy maszerując ruinami pałacu ocieramy się o sznur z suszącymi się majtkami, zaś widok z pałacowego okna pada na zagracone podwórko. Choć miasto usiłuje dzisiaj wtargnąć do wodnego pałacu, nadal jest on wyjątkowym miejscem, z turkusowymi basenami, kamiennymi komnatami, wieżami, małymi dziedzińcami. Jest tu też miejsce, które zauroczyła nas szczególnie — sułtański podziemny meczet. Oddalony od samego pałacu dobrych 10 minut drogi. Bez przewodnika trudno do niego trafić, a nie wiedząc o jego istnieniu można go zwyczajnie przeoczyć. Strome schody, długie korytarze, kamienne łuki, małe okienka przepuszczające smugi światła. A pomiędzy wilgotnymi murami chowają się młodzi Indonezyjczycy, flirtujący, śmiejący się, robiący selfie.
Oba pałace mieszczą się w murach starej Yogjakarty. Ten niewielki kwadrat miasta jest sam w sobie wyjątkowy. Życie płynie tutaj innym tokiem, niż za murami. Jest spokojniej, ciszej, przyjaźniej. Właśnie tutaj proponujemy wam szukać miejsca do zamieszkania. Znajdziecie tu sporo starych, urokliwych domków, udostępniających pokoje. Do tego warungi, pijalne kawy, galerie sztuki, graffiti. No i Alun Alun Kidul.
Wayang Kulit, to tradycyjny Indonezyjski teatr cieni. Na jego pokaz udaliśmy się do muzeum Sonobudoyo (codziennie o 20.00). Aktorami są tutaj lalki i to bardzo wyjątkowe. Płaskie postaci, o symbolicznym znaczeniu, wykonane bardzo misternie ze zwierzęcej skóry, następnie malowane naturalnymi barwnikami. Jedna lalka to miesiąc pracy artysty. Pojawiają się na scenie, którą jest oświetlony ekran, my zaś widzimy tylko ich cienie. Po drugiej stronie ekranu ukrywa się mistrz ceremonii, który ożywia bohaterów, zaś dookoła niego orkiestra oraz śpiewaczki. Wszystko robi duże wrażenie, zwłaszcza muzyka towarzysząca krzykliwym głosom lalek. Jednak nieznany język, niezrozumiała historia i długie akty sprawiają, że trudno wytrzymać do końca tego dwugodzinnego spektaklu.
Kotagede to stara dzielnica Yogjakarty, słynąca z wyrobu srebrnej biżuterii. Kilka razy zapędzaliśmy się tutaj na skuterze, bo panuje tu wyjątkowy klimat. Ulice są jakby węższe, domy jakby mniejsze, wszystko skupione na ciasnej przestrzeni, ale pulsujące takim samym energicznym rytmem, jak reszta miasta. Stołując się na lokalnym rynku wzbudziliśmy nie lada sensację. Obkupiliśmy się z słodkie specjały, ale biżuterię tylko podglądaliśmy w sklepowych gablotach.
Handel ptakami to mocno kontrowersyjny temat, dlatego wizytę na Ptasim Bazarze odkładaliśmy do samego końca. Ten w Yogjakarcie uchodzi za jeden z największych w regionie. Indonezyjczycy słyną ze swojej miłości do tych stworzeń. Mają nawet takie powiedzenie „A man is considered to be a real man if he has a house, a wife, a horse, a dagger and a bird”. Urządza się tutaj konkursy ptasich śpiewów, wielkimi klatkami przyozdabia się domy. ptaki mają przynosić powodzenie, być oznaką statusu (zależnie od tego, ile się za ptaka zapłaciło). Tymczasem nieszczęśniki śpiewają żałośnie uwięzione w swych złotych klatkach lub uwiązane na sznurku. I żal ściska serce. Nie wspominając o drugiej stronie tej ptasiej miłości — brutalne sposoby ich łapania, nielegalny rynek, handel zagrożonymi gatunkami. Mimo to na bazar poszłyśmy. Ale kiedy zobaczyłam, jak sprzedawca wyrzuca do kosza na śmieci martwego nietoperza, którego wyjął bez wzruszenia z klatki, pożałowałam.
Komentarze