Alun Alun Kidul, czyste szaleństwo
Już dawno nie zakończyliśmy wieczoru w takim stopniu ubawienia. Właściwie mieliśmy wskakiwać na rowery i ruszać dalej, kiedy nagle… rozbrzmiała kakofonia hałaśliwych dźwięków, wszystkie stojące na poboczu dziwaczne pojazdy rozświetliły się tysiącem kolorowych światełek i ruszyły przed siebie. Czy nasze oczy zwariowały?!
Legenda głosi, że tylko osobom o czystym sercu udaje się przejść między nimi z zawiązanymi oczami.
Alun Alun Kidul to spory plac położony wewnątrz murów królewskiego Kratonu, nieopodal Wodnego Pałacu. W ciągu dnia spokojne, przestrzenne miejsce. Można tu wpaść na lunch, przysiąść na trawce, odpocząć od hałaśliwych ulic Yogjakarty. Polecamy pokręcić się po tej okolicy, najlepiej na rowerze. Można tu odkryć wiele ciekawych zakątków, podejrzeć starą architekturę miasta, trochę sztuki ulicznej, przypatrzeć się codziennym zwyczajom mieszkańców. Na samym placu można też sprawdzić czystość swego serca! Otóż na jego środku rosną dwa okazałe drzewa banyan. Legenda głosi, że tylko osobom o czystym sercu udaje się przejść między nimi z zawiązanymi oczami. Oczywiście sprawdziliśmy. No i nie było to takie łatwe — Marysi udało się dopiero przy trzecim podejściu. Za każdym razem mocno dziwiła się, dlaczego zakończyła marsz w tak odległym od drzew miejscu. Zastanawiające.
Każdego wieczoru po zachodzie słońce, a zwłaszcza podczas weekendów, spokojny plac zmienia swoje oblicze. Dookoła rozstawiane są restauracje, sklepiki ze świecącymi gadżetami, w powietrze lecą balony i tysiące mydlanych baniek. Mamy wrażenie, że przyszło tu pół Yogjakarty, po to tylko, by pobyć w tłumie. I kiedy już zaczynamy być znużeni i myślimy o ucieczce, zaczyna się spektakl. Teraz rozumiemy po co oni wszyscy tutaj przyszli — chcą okrążyć plac w małym samochodziku, napędzanym siłą własnych mięśni, świecącym tysiącem migotliwych światełek i wydającym głośne pop dźwięki. Oni wszyscy chcą właśnie tego!
Okrążyć plac w małym samochodziku, napędzanym siłą mięśni, świecącym tysiącem światełek i wydającym głośne dźwięki. Oni wszyscy chcą właśnie tego!
Ale po kolei. Najpierw należy wybrać pojazd. To poważna decyzja — skaczący delfinek, kołysząca się Hello Kitty, czy płynący łabądek? Potem należy wyłożyć 60000 rupii i można pakować się do środka. Spokojnie, wszyscy się zmieszczą, nawet dwupokoleniowa rodzina. Dalej jest już tylko dobra zabawa. W ślimaczym tempie korowód świecących cudeniek okrąża plac. Błyskają flesze, ludzie przesiadają się, wskakują do bagażnika, biegną przodem, selfie non stop. Radość w czystej postaci. Co za widowisko. Z oniemienia wybiła nas Marysia, oświadczając „Ja też chcę!”. „Eee, no nie, raczej nie, przestań, jak my tu tak, trochę to odpustowe, co?”. Spojrzała na nas z niezrozumieniem. No tak. Największy ubaw, jaki ostatnio widzieliśmy i mamy się nie przyłączyć? Przecież nikt znajomy nas tutaj nie zobaczy. I tak po tych krótkich rozważaniach, ku uciesze Indonezyjczyków, dołączyliśmy do korowodu. Wybór padł na dwa skaczące delfinki. I długo jeszcze nie opuściliśmy tego miejsca.
Koniecznie tam pójdźcie będąc w Yogji!
Komentarze