A po przebudzeniu był basen, śniadanie i znowu plaże…


GREEN BOWL
 

Malutka, kameralna plaża. Naprawdę bardzo malutka. Nie wykluczone, że w czasie przypływu zupełnie znika, a prowadzące do niej schody wpadają w otchłań oceanu. Jest bardzo balijska w swym klimacie. Malownicza — nad nią wysokie klify, w wodzie rozsypane skały, o które fale rozpryskują się z hukiem. Uświęcona — znajduje się tutaj kilka skalnych grot, w których Balijczycy składają ofiary duchom morza. Można się w nich schować przed palącym słońcem. Króluje tutaj natura — nie ma parasolek, sklepików, a zaglądają głównie surferzy. Fale robią piękny pokaz. W czasie przypływu rosną w siłę, zagarniając coraz więcej plaży, wlewając się do grot i podmywając nie pojmujących siły morza plażowiczów. Nie przegapcie momentu powrotu, by morze nie odcięło wam drogi do wyjścia. A najlepiej zaplanujcie wizytę tutaj na czas odpływu. 

PANDAWA 

Zupełne przeciwieństwo poprzedniej plaży. Na nic większego w tej okolicy nie trafiliśmy. Zdaje się, że wysadzono w powietrze tony skał, by wylać tony asfaltu, tony betonu, wybudować komfortową drogę do samego piachu i rozległe parkingi dla autokarów. A ponad tym wszystkim osiedle luksusowych apartamentów z betonowym widokiem. No nie jest tak źle, za betonem widać już ocean. Ocean, a przy nim plaża, rozmachem dorównująca drodze dojazdowej. 

Znajdziecie tutaj wszystko — sklepy, lodziarnie, warungi i najdłuższy rząd czerwonych parasolek. I tylko klimatu jakoś brakuje. Można jednak znaleźć miejsce na uboczu i zaznać nieco spokoju, jednocześnie korzystając z cywilizacyjnych udogodnień, oferowanych przez plażę — piwa, lodów i prysznica. Dobrze poszukać miejsca, gdzie wejście do wody będzie piaszczyste, bo kamienie rzucane przez fale obijają kostki. Nie uraczysz tu surferów, lokalnego życia, właściwie trudno nawet zawiesić na czymś oko. Może tylko na tej zabawnej parze, która próbowała kajakiem walczyć z falami. 

BALANGAN

W objęcia Balangana trafiliśmy w ostatniej chwili. Zdążyliśmy tylko wpaść do knajpki przy plaży, gdy rozpętała się ulewa. Leniwie podjadając Nasi Campura obserwowaliśmy, jak deszcz usypia tutejsze życie. Jedzenie podano nam resztkami sił, bez słowa, wszyscy marzyli tylko o drzemce. Na macie, na stole, indywidualnie lub gromadnie. Deszcz zagłuszał myśli i słowa. Słychać było tylko monotonne dudnienie. Obsługa wszystkich knajpek w okolicy, ich dzieci, psy, ptaki i chyba goście też — wszyscy zalegli.  Przez niebo przetaczały się monsunowe potwory. Ciężkie i ciemne. Ale w końcu słońce przedarło się przez nie i nagle głowy z mat się podniosły. 

Na plażę wybiegły co odważniejsze psy, dzieciaki rozpoczęły zabawę w przelewającym się kanale. Nie wiedzieć skąd pojawili się pierwsi surferzy, potem kolejni, jakaś rodzinka na kocyku, rybacy zaczęli brodzić z sieciami. W tym dokładnie momencie Balangan okazała się jedną z najbardziej malowniczych plaż. Połączenie monsunu i odpływu dało niesamowity efekt. Jednak z tych samych powodów okazała się plażą nie nadającą się ani do pływania, ani do surfowania, ani nawet taplania się w wodzie. Wody ubywało z każdą minutą, a z dna wynurzyły się kamienie i wodorosty. Przejście przez nie, by dostać się na głębinę, okazało się niezwykle trudne. Zaś zderzenie z dnem podczas uderzenia fali, bardzo bolesne, może nawet niebezpieczne. Pamiętajcie więc, by tę plażę odwiedzić podczas przypływu, najlepiej też zabrać buty do pływania. 

Plaża jest idealnej wielkości. Przy niej stoi kilka drewnianych knajpek z pokojami na wynajem. Zdają się być dosyć stare, a warunki, jakie oferują bardzo spartańskie. Niemniej wygląda to urokliwie i pachnie przygodą. Gdyby była szansa odwiedzilibyśmy Balangan raz jeszcze podczas przypływu, ale niestety…

Koniec plażowania. Wracamy w stronę gór. Ileż można żyć piachem i wodą.

Na pożegnanie Kuty odwiedziliśmy jeszcze Pura Luhur Uluwatu. Zachód słońca w tym miejscu to jedno z balijskich „must see”, my jednak zjawiliśmy się wczesnym rankiem. Obudziliśmy zaspane małpy, podglądnęliśmy przygotowania do zbliżających się świąt i ceremonii, delektowaliśmy się ciszą i pięknymi widokami. To jedna z najważniejszych świątyń dla Balijczyków, choć wygląda bardzo niepozornie. Usytuowana na klifie chroni wyspę przed złymi demonami, które zamieszkują wody oceanu. Największe wrażenie robią tutaj klify, woda i widoki.