Wielki błękit
Raja Ampat to mekka nurków. Pamiętacie „Wielki błękit” Luca Bessona? Tak, tutaj można zbliżyć się do świata Jacquesa i może nieco lepiej go zrozumieć. Bo głębina wciąga, a podwodny świat czaruje.
Archipelag Raja Ampat odkryli dla turystyki właśnie nurkowie. Choć o masowej turystyce trudno tutaj mówić, każdy nurek wie i każdy czuje dreszcze na myśl o tym miejscu. Wyspy znajdują się w tak zwanym „trójkącie koralowym” położonym między Malezją, Indonezją, Nową Gwineą i Filipinami. To epicentrum biologicznej różnorodności podmorskiego życia. Ponoć 75% znanych nam gatunków koralowca można podziwiać właśnie w Raja Ampat. W tutejszych głębinach można zobaczyć więcej, niż gdziekolwiek indziej na świecie.
Optymalny czas na odwiedzenie Raja Ampat to miesiące od października do kwietnia. Najlepsza pogoda, najlepsze warunki pod wodą.
Optymalny czas na odwiedzenie Raja Ampat to miesiące od października do kwietnia. Najlepsza pogoda, najlepsze warunki pod wodą. Potem napływa więcej planktonu, co oznacza mniejszą widoczność, ale też większą ilość ryb. Za to temperatura niezmiennie waha się 26-30 stopni. Pianki 3 mm wystarczają nawet takim zmarzluchom jak ja, a wielu nurkuje tutaj w krótkich rękawkach i spodenkach. Lato to także silniejsze prądy, gdyż są to najbardziej wietrzne miesiące. Ale prądy są tutaj zawsze, stąd miejsce nie uchodzi za dobry wybór dla początkujących nurków. Wiele centrów nurkowych wymaga pewnego doświadczenia lub optymalnie certyfikatu Advanced. Trzeba też pamiętać, że archipelag jest nieco odizolowany od świata. W okolicach Misool łączność ze światem jest tylko radiowa. W okolicy nie ma też działającej komory dekompresyjnej. Najbliższa znajduje się w Manado na Sulawesi, dokąd należałoby dolecieć samolotem. Warto być tego świadomym wybierając centrum, z którym decydujecie się nurkować w tym rejonie świata. Czy daje ono poczucie bezpieczeństwa?
Prądy są tutaj zawsze, stąd miejsce nie uchodzi za dobry wybór dla początkujących nurków. W okolicy nie ma komory dekompresyjnej.
Nasz liveboard miał wyznaczoną trasę rejsu i właściwie cały czas byliśmy w drodze, dzięki czemu doświadczyć mogliśmy różnorodności archipelagu. Z Sorong skierowaliśmy się na południe, w okolice Misool. Był to długi, kilkunastogodzinny transfer, idealny czas na zapoznanie się z łodzią i nowym towarzystwem. Bo już od następnego ranka zaczynała się przygoda, która czarowała, ale też wycieńczała. Trzy lub cztery nurkowania dziennie. Od wczesno-porannych po nocne. Okolice Misool to bardziej odludna część archipelagu. Towarzystwo na morzu sporadyczne, lokalne łodzie nie podpływały, bo skąd miałyby się tutaj znaleźć. Wyspy na horyzoncie to zazwyczaj piękne, dziewicze, porośnięte tropikalną dżunglą pionowe klify, mało przyjazne potencjalnym osiedleńcom. Wyglądały raczej jak boje, wskazujące rafy koralowe. Większość nurkowań zaczyna się kilka uderzeń płetwą od nich.
Sagof, Pinnacle, Yillet, Romeo, Shadow Reef, Boo Rock, Nudi Rock, Barracuda Rock, Four Kings, Wedding Cake. Niektóre miejsca nurkowe w rejonie. Niemal wszędzie znajdziemy dramatyczne drop-offy, opadające do głębokości nawet 40 metrów. Jednak nie trzeba zanurzać się głęboko. Cudowne koralowe ogrody rozpościerają się relatywnie płytko. Są tu świetne warunki do korzystania z nitroxa, a Empress oferuje tę opcję. Charakterystyczne dla Raja Ampat są prądy – o różnej sile, ale prawie zawsze obecne. To doskonały trening pływalności, używania haków i trzymania się w grupie. Dla nas, średnio doświadczonych nurków, ten wyjazd był przełomowy. Był jak obóz treningowy. Przy tak dużej intensywności treningów można poczuć większą swobodę i lepszą świadomość swojego ciała w wodzie, wreszcie skupiać się na robieniu zdjęć, nowych ćwiczeń, baczniejszym obserwowaniu podwodnego życia. Odkrywa się jeszcze więcej przyjemności z nurkowania. Pomogli nam w tym przewodnicy, optymalnie planując trasę, dobrze dobierając ją pod kątem prądów czy pływów. Zapewniali nam poczucie komfortu i bezpieczeństwa. W tym temacie Empress nie zawiodła.
No i były manty. Wielkie oceaniczne manty tańczyły wokół nas. Nie wiadomo gdzie patrzeć, wszędzie coś zachwycającego.
A co widzieliśmy? National Geographic live! Koralowce wszelkiej maści i kolorów. Niczym wachlarze wyrastające z nich rozłożyste gorgonie. Pomiędzy nimi kryły się przeróżne gatunki mięczaków, koników morskich i innych mikro stworzeń, dla których ponoć przyjeżdżają tu nurkowie. Chyba jeszcze nie dojrzeliśmy do tego, by cały czas pływać wypatrując tych maluchów. Na tym etapie nurkowej świadomości chcieliśmy raczej poczuć podwodny kosmos, zrozumieć wielki błękit, zobaczyć coś dużego, pływać z ławicami ryb. A te akurat trudno było przegapić – szkółki dziesiątek gatunków wirowały wokół nas. Prawdziwy zawrót głowy. Pojawiały się żółwie, rekiny rafowe, węże morskie. Ależ frajdą było odkrywanie kamuflujących się rekinów dywanowych! Były mątwy, mięczaki, kalmary, szkarłupnie, piękne skrzydlice, mureny. No i były manty. Wielkie oceaniczne manty tańczyły wokół nas. Nie wiadomo gdzie patrzeć, wszędzie coś zachwycającego.
Z Misool powolnie kierowaliśmy się w stronę centralnego Raja Ampat. My Reef, Mellisa’s Garden, Rubble Point, Cape Mansuar, Cape Kri, Mioskon, Saonek, Blue Magic, Sardine Reef to miejsca, w których mogliśmy nurkować. Wyspy mniej strzeliste, mniej skaliste, coraz częściej otoczone białymi plażami. Dookoła coraz więcej wiosek, lokalnego życia. Ale do niego trudno było się zbliżyć z dystansu łodzi. Jeśli czegoś w tej podróży nam brakowało, to właśnie tego. Nie było tu okazji, by poznać Papuasów, podejrzeć ich kulturę, codzienne życie. Znaleźć można oferty stacjonarne zwiedzania Raja Ampat, łączące nurkowanie z poznawaniem lokalnego życia, jednak to drugie wygląda raczej, jak szyte pod turystów. Zaś samodzielne zwiedzanie archipelagu jest tyle fascynujące, co wymagające. Ze względu na skromną infrastrukturę turystyczną, wysokie koszty oraz konieczność przemieszczanie się łodziami pomiędzy rozrzuconymi wyspami. Na pewno warto temu rejonowi się pokłonić. Jednak tym razem wybraliśmy inną opcję, z wszystkimi konsekwencjami i świadomością tego, co nas mija.
A gdzie podziewały się nasze dziewczyny! Każdego dnia był czas na atrakcje nienurkowe. Wsiadaliśmy na łódki i podpływaliśmy na plaże. Było lepienie zamków z piasku, radosne pląsanie w wodzie i snorklowanie. A wystarczyło oddalić się kilka metrów od brzegu, by zderzyć się głową z młodymi rekinami. Czasami podpływaliśmy do pomostów przy wyspach. Tam dopiero roiło się od podwodnego życia! Dzieciaki z wiosek podbiegały i dokarmiały ryby, by usłyszeć, jak dziewczyny krzyczą z radości i zaskoczenia. Były białe plaże odsłaniające się tylko podczas odpływu, niczym zawieszone na powierzchni oceanu (Pasir Timbul). Były wspinaczki na zapierające dech punkty widokowe (Pianemo Island), do ukrytych jaskiń. Było odkrywanie odludnych jezior pełnych wielkich meduz (Jellyfish Lake), małych zatoczek między wysepkami. Było ognisko, były kolacje i zabawy na przypadkowo odkrytych lądach. Ale i tak wszyscy się cieszyli, kiedy wracaliśmy na pokład. Teraz czekamy, kiedy znowu będziemy mogli wrócić na Raja Ampat…
Komentarze