Nawet nie pomyślałam, że nasz nowy nabytek będzie wzbudzał na mieście tyle sensacji. Ludzie na ulicach reagują na przyczepkę tak, jak w Bangkoku reagowali na dwóch białych jadących na rowerach z dzieckiem w foteliku.

Wybieranie przyczepki trochę trwało. Na tapetę wzięliśmy możliwości, parametry i ceny przyczepek różnych marek, producentów i pochodzeń. Ale pewnego dnia stwierdziliśmy, że koniec zwlekania. Poszliśmy do najbliższego sklepu sportowego i kupiliśmy jednoosobową przyczepkę, którą akurat mieli na stanie — GIANT PEAPOD.

Ludzie reagują na przyczepkę tak, jak w Bangkoku reagowali na dwóch białych jadących na rowerach z dzieckiem w foteliku.

Czy GIANT to dobry wybór? Dostępne są przyczepki lżejsze, ładniejsze, z lepszą amortyzacją, z rozkładanym fotelikiem. Znaleźć można modele droższe, wygodniejsze i lepiej wyposażone. Pytanie, co komu potrzeba. Jak na razie nasz GIANT sprawdza się bardzo dobrze. Przejechaliśmy z nim jakieś 100 km. Pewnie po kilkuset kolejnych pojawi się więcej spostrzeżeń, ale jak do tej pory wszystko gra. Prowadzi się dobrze. Dla Marysi jest wystarczająco wygodny. Jest lekki i łatwy w obsłudze. Ma świetny duży bagażnik. Ma 5-punktowe pasy bezpieczeństwa. Można go łatwo złożyć i przenieść w rękach. Można go wpakować do windy i do samochodu. Podobno można dokupić kółko i używać go jako dziecięcego wózka.

Jak na razie uwagi mamy do nakładek na pasach bezpieczeństwa — ciągle się zsuwają. Zapięcia pasów są też nieco toporne. No i przydałoby się móc rozłożyć oparcie siedzenia. Choćby trochę, choćby kosztem bagażnika. Mary często zasypia podczas jazdy, a wtedy nie wygląda, jakby jej było wygodnie.

Na koniec rzecz chyba najważniejsza — jak się to wozi? Jestem zaskoczona, bo miałam wiele obiekcji. Sądziłam, że przyczepka nada się tylko na dłuższe dystanse i wycieczki za miasto. Wydawało mi się, że Marysia jest już na to za duża. Obawiałam się jazdy po mieście, zazwyczaj zatłoczonym, zakorkowanym i średnio przystosowanym do kółek. Martwił mnie brak kontaktu z malutkiem, podskakującym gdzieś za tylnym kołem. Że nie wspomnę o mijających nas samochodach, vanach, ciężarówkach, tirach. Tak więc asekuracyjnie trzymałam fotelik w pobliżu.

Choć lubię jeździć z Marysią, na swoim rowerze lepiej czuję się bez fotelika. Jest lżejszy, zwrotniejszy i łatwiejszy w manewrowaniu. Nie muszę martwić się podczas podjazdów, że ciężar malutka przeważy i widowiskowo wylądujemy na głowach. Na składaku jest to wyjątkowo realna wizja. A skoro ja czuję się pewniej, Marysia jest bezpieczniejsza. Ciężaru ciągniętej przyczepki praktycznie nie czuję. Właściwie to mam wrażenie, jakbym jechała sama. Nie wiem czy to dobrze. Czasami nerwowo zerkam, czy ona jeszcze tam jest. Czasami Marysia o sobie przypomina krzykami. Najczęściej jednak przypominają mi o tym mijani przechodnie. Jak dotąd wszystkie reakcje pozytywne. Krawężniki i krzywe chodniki? Są, jak najbardziej. A także wysokie progi, brukowane ulice i wystające szyny tramwajowe. Jeśli to możliwe to omijamy, jeśli nie  — pokornie zwalniamy. Ale podskoków się nie obawiamy, przyczepka doskonale sobie z nimi radzi. Nawet do głowy mi nie przychodzi, że mogłaby stracić równowagę i się przewrócić. Inni kierowcy na drogach? Tu raczej oni zachowują pokorę. Obawiają się nas mijać, na węższych drogach ustawiają się wężykiem. Aż nam głupio, więc wskakujemy na chodnik. A tu tradycyjnie — wkurzone miny pieszych dopóki… nie zauważą przyczepki. Bo co to za dziwadło? I dziecko tam siedzi?

No i tak nam płyną przyczepkowe podróże… Fotelik wystawiłam na sprzedaż. Może ktoś zainteresowany?