Na Bali jeździ się plażować, surfować, nurkować, oczyszczać ciało, naprawiać duszę lub zwyczajnie wydawać pieniądze. Jakoś rzadko przychodzi komu do głowy, by przyjechać na Bali, by pojeździć na rowerze. Nawet nam zajęło to trochę czasu.

Zdążyliśmy wyspę zwiedzić wzdłuż i wszerz, zaczęliśmy surfować, zrobiliśmy kurs nurkowy, wspięliśmy się na wulkan… i dopiero potem przyszło nam do głowy, że można by jeszcze pojeździć na rowerze. No i zaczęło się, wyspa odsłoniła przed nami nowe oblicze. Odkryliśmy kolejny sposób na spędzanie czasu wolnego, zaś niektórzy z nas zarazili się nową życiową „zajawką”.

Dlaczego rowery na Bali nie są tak oczywiste?

Bo jest gorąco. To prawda. W tropikalnej wilgotności już myśl o pedałowaniu powoduje zwiększenie potliwości. Ale jeśli wstać o świcie upał nie doskwiera. Rowerowe wycieczki najlepiej rozpoczynać o 7, nawet 6 rano. Do południa lepiej być już po, odstawić rower i wskoczyć do basenu. Można też rozplanować trasę na dwa etapy, z dłuższą przerwą w środku dnia, przeznaczoną na dokładnie to samo – sjestę na basenie lub na plaży, zależnie od tego, gdzie jeździcie. Należy tylko pamiętać, że w tej szerokości geograficznej dzień kończy się o 18, najdalej o 19. Nie ma więc długiego pożytku z wieczornego ochłodzenia. Są jednak miejsca, gdzie średnia temperatur jest niższa niż Bali przewiduje – to oczywiście góry. Środkowa i północna część wyspy to wzniesienia sięgające do 1000 m n.p.m. Tutaj jest odczuwalnie chłodniej, jeździć można dłużej, choć górskie trasy wycisną z was więcej potu, niż palące słońce.

Bo jest górzyście. Tego nie da się ukryć. Nawet droga wzdłuż wybrzeża w końcu zacznie piąć się w górę. To niewątpliwie wyzwanie, ale raczej dla osoby, która planuje trasę. Bowiem każdą trasę można zaplanować zgodnie z potrzebami i możliwościami kolarzy, a możliwości są na Bali nieograniczone. Bo przecież skoro jest pod górkę, znaczy że będzie też z górki.

Rzadko przychodzi komu do głowy, by przyjechać na Bali pojeździć na rowerze.

Bo nie ma tras rowerowych. Rzeczywiście, nie znajdziecie tutaj rowerowych traktów w stylu Velo. Ale gwarantujemy, że jest gdzie jeździć – bezpiecznie, z dala od ulicznego ruchu, doświadczając tylko pięknych okoliczności przyrody. Nie będą to oznakowane szlaki, ale ścieżki przez pola ryżowe, przez małe balijskie wioski, na skraju dżungli, wokół wulkanu, możliwości są nieograniczone. Mogą być to ścieżki asfaltowe, żwirowe lub błotniste dróżki w lesie. Mogą być szerokie lub szerokości rowerowych opon. Dla każdego według potrzeb i upodobań.

Bo nie ma rowerów. To prawda, że łatwiej na Bali znaleźć wypożyczalnię skuterów, ale to się zmienia. Szukając nowych i mniej oczywistych atrakcji dla turystów, dostrzeżono rowerowy potencjał wyspy. Coraz więcej agencji ma w swoich ofertach wycieczki rowerowe, jak grzyby po deszczu pojawiają się też wypożyczalnie sprzętu. Niestety ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Rowery, nawet te lepsze, są często zaniedbane i źle konserwowane. Optymalnym rozwiązaniem jest przyjechać z własnym sprzętem, ale chyba nie robi tego nikt, oprócz tych, co świat na rowerze przemierzają.

Czyli da się! Tylko po co się tak pocić?

Bo nie ma lepszego sposobu, na odkrycie najbardziej wyjątkowych i pięknych zakątków tej wyspy. Rowerem dotrzecie w miejsca, w które skuterem się nie zapuścicie, zaś na piechotę nigdy by wam się nie chciało. Dotrzecie do wiosek, w których rzadko bywają turyści, zgubicie się między tarasami ryżowymi, których nikt nie widział na Instagramie. Wolniej, niż na skuterze, łatwiej się zatrzymać, przyjrzeć lokalnemu życiu. Zyskacie sympatię i uznanie mieszkańców, zobaczycie uśmiechy o jakie trudno w turystycznych miejscach. Tutaj mogą być zaskoczeni widokiem białego człowieka (o tak, jeszcze są takie miejsca na Bali). Tutaj zjecie smażone banany i tofu w orzechowym sosie, jakich nie próbowaliście gdzie indziej. Nie da się ukryć, że skończycie zmęczeni, śmierdzący i ubłoceni. Ale satysfakcja gwarantowana!

Wskazówki dotyczące tras

Przygotujcie się studiując mapę i podglądając ukształtowanie terenu. Polecamy aplikację Locus i Open Street Maps.

Generalnie na południu wyspy tereny są mniej wymagające, mniej górzyste, łatwiejsze i bezpieczniejsze. Ale też mniej atrakcji znajdziecie po drodze. Nie będzie wulkanów, wodospadów, ani tarasów. Jest za to większy ruch i więcej cywilizacji.

Na północ od Ubudu wręcz przeciwnie. Tutaj trasę należy nieco lepiej przemyśleć i rozplanować. Prosta droga na północ będzie się spokojnie wznosiła, jeśli jednak zamarzy wam się skręcić na wschód lub na zachód wyspy, na drodze staną wam głębokie doliny. Te zaś oznaczają strome podjazdy i mega szybkie zjazdy. Będzie pięknie i wyjątkowo, ale nie na nogi „niedzielnego” kolarza.

Z agencją czy bez?

Można skorzystać z usług agencji, jednak efekt może być podobny do zamawiania ostrego jedzenia w lokalnym warungu – turyście nigdy nie podadzą ostrego w przekonaniu, że tego nie przełknie. Podobnie wybiorą trasę rowerową – asfaltem, przez wioski, ewentualnie turystyczne szlaki między polami ryżowymi. Oczywiście również pięknymi, ale może brakować efektu niespodzianki i zaskoczenia.

Nasze ulubione rozwiązanie leży gdzieś pośrodku. Wynajmujemy agencję, która dostarcza sprzęt oraz transport, sami zaś wyznaczamy trasy przejazdu. Umawiamy się w kilku punktach kontrolnych, bo nie wiadomo, czy ktoś nie zmieni zdania podczas jazdy (jeszcze się nie zdarzyło!). Taki scenariusz to świetne rozwiązanie na wycieczkę rodzinną, z mniej zaawansowaną rowerową ekipą, a nawet z dziećmi. Oto przykład jednej z takich właśnie wycieczek…

26 km, 2 godziny samego pedałowania, 6 godzin czystej zabawy. Nikt się nie przemęczy. 

Spotykamy się bladym świtem, samochody już czekają. Pakujemy się my oraz cały rowerowy majdan. Ruszamy na północ, aż do brzegu kaldery wulkanu Batur. Od Ubudu to godzina jazdy. Tutaj żegnamy się z samochodami i wskakujemy na rowery. Napawamy się jeszcze chwilę widokiem wulkanów i zaczynamy zjazd – zjazd z powrotem do Ubudu. Można go rozplanować na wiele sposobów. W wersji rodzinnej zjazd jest przeplatany kilkoma podjazdami, dla niektórych podejściami, innym przydarzyło się zsunąć, albo nawet spaść. Żadne poważne upadki, raczej kupa śmiechu. Najpierw asfalt, potem ścieżki wąskie na jeden rower, uklepana ziemia, lub wąski betonowy szlak między polami (uwaga, grodzi wpadnięciem w rosnący ryż). Gdzieś po drodze kąpiel w wodospadzie, przerwa na lokalnym bazarze, kilka postoi, by zaspokoić potrzeby różne. Aż w końcu, wczesnym południem, wielki finał w warungu pod Ubudem.

Dla zaawansowanych

Dla tych, co chcieliby więcej, możliwości na Bali są nieograniczone. Można jeździć dużo, intensywnie, po zaskakujących i urozmaiconych terenach. Można samemu lub przyłączając się do innych zaawansowanych amatorów kolarstwa. Znaleźć ich można na tematycznych grupach na FB. Lub piszcie do nas :).