Planując półroczne wojaże po Azji dotarło do nas, jak krótko tam będziemy. Jednak żegnając się z bliskimi hasłem „to do kwietnia” uświadomiliśmy sobie, jaki to szmat czasu. A ja i tak jestem pewna, że to pół roku w Azji minie przerażająco szybko.

Z rodziną było najtrudniej. Myślę, że gdzieś w głębi czuli, że kiedyś ten numer wykręcimy. Wiedzą przecież, jak bardzo to kochamy. Przewidując reakcje, już wiele miesięcy temu zaczęliśmy przyzwyczajać ich do myśli o ewentualnym wyjeździe. Mieli więc sporo czasu, co wcale nie umniejsza ich smutku. No właśnie, smutek z powodu długiego rozstania. Trudno go uniknąć. Jest jeszcze zatroskanie, tysiące obaw, by nie powiedzieć strach – o nas tam daleko, o nich tu na miejscu. Na szczęście jest też druga strona medalu – radość i duma, że robimy fajne rzeczy, rzeczy które nas kręcą jak cholera.

Dla rodziny najważniejsze, to wiedzieć co u nas, a zwłaszcza u Marysi. Tak więc zaopatrzyliśmy dziadków w sprzęty, pozwalające czuć się niemal tak, jakby mieli nas pod ręką – komputer, szybkie łącze, Skype, kamerka. Przeszliśmy fazę szkolenia i testów. Wszystko działa. Mogąc pomachać do nas i zobaczyć Marysię na monitorze czują się nieco szczęśliwsi.

Wśród dalszych i bliższych znajomych wieści o wyjeździe rozchodziły się tradycyjnymi w obecnych czasach drogami. Czasem wcześniej, czasem później. Czasem przypadkiem. Niektórzy mieli nam to za złe. Ale cóż, fajsbuk rządzi i rozleniwia, a nie do każdego dajemy radę zadzwonić lub wpaść z wizytą. Ale zawsze zapraszamy do nas.

Minął więc weekend pożegnań. Wszystkim, których nie uściskaliśmy osobiście, puszczamy wielkiego lajka! Wiemy, że chcielibyście zabrać się razem z nami.

Czy będziemy tęsknić? No pewnie. Ale cholernie cieszymy się, że wyjeżdżamy.