Najlepszym sposobem na Bagan jest rower. Oczywiście rower z fotelikiem dla dziecka. Bo wyobraźcie sobie, że w Birmie używają rowerowych fotelików.

Korzystaliśmy w tego rozwiązania już podczas długiego pobytu nad Inle. Rowery mogliśmy wypożyczyć w hotelu, były więc pod ręką non stop. Gdy czuliśmy się lepiej i nasze żołądki pozwalały oddalić się na dłużej od toalety, robiliśmy wycieczki po okolicy.

W Bagan znaleźliśmy wypożyczalnię po drugiej stronie ulicy i porywaliśmy rowery na cały dzień. A dla Marysi wypożyczaliśmy dziecięcy fotelik rowerowy. Nawet jeśli nie było go na stanie, zawsze znalazł się gdzieś u sąsiada. Delikatnie rzecz ujmując, fotelik ów daleko odbiegał on standardów, jakie zdawać by się mogło, powinien spełniać podobny sprzęt przeznaczony dla dziecka. Jego konstrukcja była niezwykle prosta. Był to zwyczajnie kawał pręta poskręcanego w kształt krzesełka – siedzisko, oparcie i wejście na nóżki. Przykręcało się go do kierownicy, dziecko zwrócone było przodem w kierunku jazdy, między kierownicą, a ciałem rodzica. Jak dla mnie, było to kłopotliwe, jeśli idzie o prowadzenie roweru, ale bardziej komfortowe, jeśli chodzi o kontakt z dzieckiem. No ale przede wszystkim, była to większa frajda dla malutka – był „przewodnikiem” wycieczki i wszystko widział najlepiej.

Gołe krzesełko było oczywiście straszliwie niewygodne. Na dziurawych drogach pręt mógł uwierać z każdej strony. Należało więc podnieść birmański standard komfortu. W tym celu wykorzystywaliśmy samodmuchające maty. Małe, lekkie, kwadratowe podkładki pod tyłek. Na podobne podróże zawsze zabieramy ze sobą dwie. Przydają się w wielu sytuacjach – gdy Mary zapragnie się gdzieś ułożyć do snu, gdy miejsce do zabawy nie jest najczystsze lub najwygodniejsze, gdy coś uwiera w pupę, itd. W przypadku fotelika rowerowego, zgięta w pół mata doskonale spełniała rolę miękkiego siedziska i oparcia jednocześnie. To zasadniczo wystarczało. Braliśmy jeszcze mały ręcznik lub bluzę i czasami przewieszaliśmy na pręcie z przodu, na wysokości brzuszka Mary. No i było pięknie. Bagan pod naszymi kołami. Jeździliśmy bez awarii całe dnie. Oczywiście z przerwami – na drzemkę, na zwiedzanie, na jedzenie, na popatrzenie w dal…