To pewnie ostatnia rozrywka, o której myślicie, będąc w Yogjakarcie. Tym bardziej, że stąd droga prowadzi już prosto na Bali, więc kto zawracałby sobie głowę plażami na Jawie. A tymczasem są i plaże, i wydmy (można śmigać na desce!), i klify (można skakać na paralotni!), i fale (można surfować!).

Z Yogjakarty do wybrzeża jest zaledwie 50 km. Wystarczyły dwie godziny na naszym szalonym skuterku i znowu usłyszeliśmy szum oceanu. No i byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że była niedziela. Zasada numer 1 — na wypoczynek nie wybierajcie się wtedy, kiedy Indonezyjczycy mają wolne. Zaryzykowaliśmy, bo akurat sami mieliśmy wolne i wydawało nam się, że miejsce do którego zmierzamy ma do zaoferowania tak wiele, że tłumy magicznie rozproszą się na łonie natury. Otóż niekoniecznie.

Pomiędzy Ngobaran a Sadeng leży ponad 20 plaż. Wszystkie ze złotym i miękkim piachem. Wszystkie otoczone klifami.

Pomiędzy plażami Ngobaran a Sadeng leży ponad 20 plaż. Wszystkie ze złotym i miękkim piachem. Wszystkie otoczone większymi lub mniejszymi klifami, na których przygotowano punkty widokowe. Fale walczą jak oszalałe. Gdzieniegdzie malownicze skały wynurzają się z wód oceanu. I wszystko to świetnie przygotowane na przyjęcie weekendowych gości — parasole, miejsca do piknikowania, stragany, warungi, rozległe parkingi, sprzedawcy plażowych gadżetów, wypożyczalnie mat i dmuchanych opon. No i ludzie. Tłumy bardzo miłych i otwartych Indonezyjczyków, bez skrępowania proszących o pozowanie z nimi do kolejnych i kolejnych zdjęć. Gdyby nie to, można by zostać na noc. Przy większości z plaż są małe domki do wynajęcia, różnej wielkości, różnego standardu, na każdą kieszeń. Bez tłumów te okoliczności przyrody warte są spędzenia tu chociaż jednej nocy.

Plaże znajdują się niemal obok siebie. Pomiędzy niektórymi można przejść piachem, do innych trzeba podjechać. Kto uparty może zwiedzić je kolejno jedna za drugą. Pok Tunggal jest niewielka, ma biały piach i malownicze klify. Krakal jest polecana dla surferów. Indrayanti zdaje się być najtłoczniejsza, przynajmniej w weekendy. Klify przy Siung są popularne wśród fanów wspinaczki skałkowej. Na Ngobaran można podobno zjeść najlepsze smażone jeżowce (i niestety tu nie trafiliśmy). Jest tego dużo, za dużo na jeden dzień.  Zainteresowanym polecam lekturę tej strony YogYes.

Zaś plażowanie w tygodniu to zupełnie inne doświadczenie. Wybraliśmy się na najbardziej popularną wśród mieszkańców Yogjakarty wulkaniczną (znaczy z czarnym piachem) plażę Parangtritis. W poniedziałek. Plaża to olbrzymia. Majestatyczna niemalże. Bardzo nam się to spodobało. Błąkający się gdzieniegdzie plażowicze gubili się w tym ogromie, a horyzont rozmywał się w mglistej bryzie. Plażowanie w Indonezyjskim wydaniu oznacza spacerowanie z psem, przejazdy bryczką wzdłuż wybrzeża, pikniki pod parasolkami, bądź bieganie za uciekającymi dzieciakami. Tylko my zdecydowaliśmy się wskoczyć do wody. Wcześniej znaleźliśmy najbardziej odległy zakątek pod klifami, z których ktoś skakał na paralotni, tuż przed zrujnowaną francuską kawiarnią na piachu (jej widok, to dopiero było zaskoczenie). Mijały nas tylko charakterystyczne dla tego miejsca konne bryczki z lokalnymi turystami. Z oddali podglądali nas sprzedawcy wody i… niczego więcej. No właśnie, przy poniedziałku mieliśmy nawet problem ze znalezieniem czegoś do jedzenia. Dziesiątki warungów zamkniętych na kłódkę i tylko piach targany uliczkami. Bardzo nam się spodobała ta pustynia.

Żałujemy tylko, że nie możemy Wam jej pokazać. W wypadku niedopatrzenia i roztargnienia zdjęcia odleciały z wiatrem. Parangritis pozostanie w naszej pamięci, a wy musicie uwierzyć, że warto się tam wybrać w poniedziałek. I koniecznie wdrapcie się na wzgórze, z którego skaczą paralotniarze. Widoki piękne, zwłaszcza popołudniu.