I to jest fantastyczne na Bali — wystarczy wsiąść na skuter i w ciągu pół godziny płaskie plaże, proste ulice i rozległe pola ryżowe zamienić na kręte drogi, strome góry i zimne wodospady. Zamiast żaru z nieba, poczuć chłodny wiatr we włosach. I nie zapomnijcie zabrać ze sobą czegoś cieplejszego, nocą się przyda.
Często robiliśmy sobie takie „ucieczki”. Właściwie, gdzie by nie jechać na Bali, góry niemal zawsze stają na drodze. Potrafią sięgać 2000 m.n.p.m., a podjazdy na nie bywają wyzwaniem. Pozwalają ogarnąć wzrokiem spory kawałek wyspy, nacieszyć oczy widokiem wulkanów (jak pogoda pozwala) i pięknych jezior w dolinach. Z której strony ich nie podejść zawsze trafi się jakiś wodospad, ciekawa trasa trekkingowa, czy rowerowa. No i te małe, górskie wioski, gdzie wszytko co balijskie, zdaje się być jeszcze bardziej balijskie.
Aż wreszcie pokazał się on — Banyumala. Dwa bliźniacze wodospady spadały z ponad 50 metrów wysokości.
Tym razem naszym celem był wodospad Banyumala. Mieliśmy w domu gości – fanatyków wodospadów, którzy gardzili turystycznymi atrakcjami w stylu Git Git czy Munduk. Szukaliśmy więc czegoś bardziej „dziewiczego”.
Nasze skutery dosyć ociężale wdrapały się na szczyt góry tuż nad jeziorem Tamblingan (wjeżdżaliśmy od północnego wybrzeża). Tu zamiast skręcić w stronę Munduku odbiliśmy w przeciwnym kierunku. Jechaliśmy granią, zerkając z jednej strony na dżunglę, z drugiej na wody kolejnego jeziora — Buyan. W pewnym momencie znak nakazał nam odbić w stronę dżungli. Wylądowaliśmy na wąskiej i dziurawej ścieżce, na której ledwo dwa motory się mijały. Zjechaliśmy nią jakieś 3 km, wreszcie droga zdawała się kończyć, więc zaparkowaliśmy skutery i ruszyliśmy dalej przed siebie. Jak się okazało, tam gdzie drogi niby już nie ma, miejscowi nadal pchają się swoimi maszynami. Bo skoro się da, to szkoda nóg marnować. Dla nas jednak, a zwłaszcza dla dzieciaków, taki spacer był radością — niesamowita roślinność, woda kapiąca ze skał, drewniane mostki, strome schody. No i ulga dla obolałego po kilku godzinach jazdy tyłka. Aż wreszcie pokazał się on — Banyumala. Dwa bliźniacze wodospady spadały z ponad 50 metrów wysokości. Po obu ich stronach nieco mniejsze wodospady ożywiały krajobraz. Ich wody łączyły się w całkiem głębokim basenie. Dodam, że bardzo zimne wody! Co za cudowne uczucie zanurzyć się w nich po przeprawie przez wilgotną dżunglę. Choć dla niektórych okazały się za zimne…
W dodatku basen ten był tylko dla nas. Niemal. Kilku miejscowych młodzieniaszków wdrapało się na skały i przeglądało fejsbuka, chyba zasięg był tu najlepszy w okolicy. Pojawiło się kilku turystów z przewodnikiem, jednak pomysł wykąpania się w tej dziczy uznali za dziwny. Zeszła też grupa lokalnych mieszkańców, by złożyć dary duchom dżungli. Po zakończeniu wszystkich obrzędów, wszyscy oni zaczęli przygotowywali się do kąpieli. My zaś zmarznięci już nieco rozpoczęliśmy wspinaczkę powrotną. I tylko żałowaliśmy, że na szczycie nie czekał kolejny chłodny wodospad…
Nad Banyumala można przyjemnie spędzić sporo czasu. Zabierzcie ze sobą prowiant, bo nie ma tu straganów z przekupkami (jest jeden mały sklepik tuż przed zejściem). Jeśli macie dzień do dyspozycji, to w okolicy znajduje się jeszcze jeden wodospad, są też jaskinie i ukryte w nich świątynie. O szczegóły podpytajcie w okolicznych hostelach. My zatrzymaliśmy się w niepozornym miejscu, gdzie na ścianie wyrysowano mapę okolicy z ukrytymi atrakcjami, nie koniecznie wymienianymi w Lonely Planet. Dzięki temu trafiliśmy także do pewnej starej zapomnianej świątyni, pięknie usytuowanej nad wodami jeziora Tamblingan. Można do niej zajrzeć w drodze do Munduk, gdzie powinniście skierować swoje skutery, kiedy zabawicie w okolicy. Tę wioskę wysoko w górach, z zapierającymi dech widokami, polecamy zwłaszcza tym, którzy lubią górskie klimaty — wędrówki, kajaki, rowery i kolejne wodospady.
Żeby nie było, że odwiedzamy tylko zapyziałe i zakurzone, nikomu nie znane miejsca, popołudnie poświęciliśmy na odwiedzenie pocztówkowej balijskiej świątyni Pura Ulun Danu Beratan. Znajdziecie ją na okładce niejednego przewodnika po wyspie. Położona jest urokliwie na wodach trzeciego jeziora w okolicy — Beratan. Zjawiliśmy się tutaj popołudniu, kiedy autokary pełne turystów już odjechały, a bileterzy oferowali bilety tańsze, niż cennik przewiduje (regularna cena 30 000 rp dorosły / 15 000 rp dziecko). Wyczekaliśmy tu zachodu słońca, zaś dzieci znalazły ogrody, plac zabaw, żywy inwentarz świątynny i smoki idealne do trenowania wspinaczki. Zapadły ciemności, a nas nikt nie przeganiał…
Tak, tak, ciągle piszemy o Bali.
Komentarze