Aby doświadczyć Bali w pełni należy udać się na południowy cypel wyspy, dać unieść falom oceanu, wyłożyć w złotym piasku i zagubić wśród licznych rajskich plaż. Tylko czy one wszystkie takie rajskie, jak mówią?

By się przekonać znowu wskoczyliśmy na nasze skutery. Tym razem droga była długa i nieco bolesna dla tyłków, ale pozwalała rozwinąć duże prędkości (widzieliście kiedyś autostradę dla motorów?) i w miarę szybko znaleźć się u celu — w południowej Kucie, w Uluwatu. Wybraliśmy południowo-zachodnią część cypla, gdzie króluje spokój, zieleń i wzgórza. W tym rejonie znajdziecie mnóstwo hotelików, bungalowów i domków do wynajęcia, różnej klasy i w różnych cenach. Łatwo na miejscu znaleźć coś dla siebie. Zastanawiało nas tylko, gdzie do diaska podziały się wszystkie plamy?!

Ciężkie jest życie plażowicza…

Nasze kilkudniowe życie w tym surferskim przybytku wyglądało dosyć monotonnie: pobudka, basen, śniadanie, basen, jedna plaża, druga plaża, trzecia plaża, kolacja, basen, łóżko. Nuda, prawda? Ale zasadniczo, co innego tu robić? No i niby po co innego ludzie tu przyjeżdżają? Tak więc oddaliśmy się plażowej monotonii i oto nasze wrażenia…

NYANG NYANG

Od tego miejsca zaczęliśmy i może to był błąd, bo nic co było dalej, nie mogło sprostać poprzeczce. Jeśli szukać tutaj plaży pięknej i dzikiej (rajskiej?) to jest to właśnie ona.

Zatrzymaliśmy skutery przy ekskluzywnej willi na skarpie i ruszyliśmy w stronę morza. I nagle… stanęliśmy nad przepaścią. Złoty piach migotał gdzieś w dole. Jakiś kilometr w dole, dla ścisłości. Oto tajemnica rajskości tego miejsca — komu by się chciało? Przed nami półgodzinne zejście wąską, raczej stromą i kamienistą ścieżką. Bez obaw jednak, Marysia pokonała je na bosaka. Zaopatrzcie się w wodę, prowiant i kapelusz, bo nie uraczycie żadnego sklepiku, knajpki, ani parasolki. A palm w tej części wyspy nie ma w ogóle, więc trudno o cień na piachu. Za to znajdziecie bezkres złotego piachu, soczyście turkusową wodę, oszalałe fale, szczątki wyrzuconych na ląd statków, kilka krów, no i niestety odrobinę śmieci. Ale cóż, z brudnego morza czystej plaży nie ulepisz. Jednak woda przeźroczysta, przyjemnie chłodna, fale idealne. Zejście do wody piaszczyste i szybko robi się głęboko.

Każdy inaczej maluje sobie swój raj. Nasz raj to miejsce odludne i porywające dzikością natury, gdzie ściągasz gacie, skaczesz na fale, krzyczysz jak dziecko i nie przejmujesz się nikim, bo nie ma nikogo, kto mógłby cię krępować. Tutaj zanurzaliśmy się w oceanie z największą przyjemnością i kiedy oddalamy się myślami na jakąś plażę, to właśnie na tę. Polecamy!

THOMAS BEACH

Miała być kameralna, przyjemna, łatwo dostępna i bardziej cywilizowana plaża. Trzeba było coś zjeść w końcu. No i cóż… Zejście do plaży bardzo cywilizowane — krótko i po schodach. Obejście przyjaźnie cywilizowane — kilka knajpek, prysznic, mały hotelik tuż pod klifem. Nawet przeszło nam przez myśl, że można było tu zamieszkać. Plaża i woda to już jednak odpad cywilizacyjny — śmieci leżą, pływają i czekają na swój rozkład pod piachem. Przez moment była nadzieja, bo cóż zaczęło się dziać? Pojawiła się ekipa z ciężkim sprzętem i zaczęła sprzątać. Już nawet pomyśleliśmy, żeby jednak zostać na dłużej, ale myśl szybko się rozwiała. Śmieci (wszystkie jak leci, organik, worki, butelki, plastiki) zostały zakopane pod piasek. Na plaży. Na środku plaży. A dokładnie w wielu jej miejscach, przez co powstało urokliwe cmentarzysko. Bawiąc się w piachu, można się tutaj dokopać do skarbów. Słabo pachnących. W takim razie może wejść do morza? Chłopcy postanowili to zrobić, ale wrócili szybko ze zniesmaczoną miną. Coś im się do nogi przykleiło?

Ale generalnie jest kameralnie i urokliwie, gdyby przymrużyć oczy. Plaża ukryta jest w małej zatoczce pod klifami, z morza wyrastają malownicze skały, dzieciaki miałyby między nimi używanie. Knajpki bardzo klimatyczne. Fale są tutaj bardzo małe, więc raczej nie jest to plaża surferska. Ale rodzinna mogłaby być.

DREAMLAND BEACH

Postanowiliśmy dać sobie na dzisiaj spokój z kameralnymi plażami i zobaczyć któryś z klasyków. Ponadto naprawdę chcieliśmy już jeść i potrzebna nam była wypożyczalnia desek surfingowych. Z naszego dosyć dzikiego i zielonego zakątka przedostaliśmy się na gwarne ulice i olbrzymie place budowy. O tak, w tej części cypla powstaje nowy świat. Czy lepszy? Na pewno betonowy.

Przywitali nas panowie parkingowi oraz dziesiątki straganów z wszystkim, czego potrzebuje rasowy plażowicz. Uzbrojeni w kolby kukurydzy przebrnęliśmy przez sklepy i restauracje chroniące dostępu do plaży, i wreszcie zanurzyliśmy stopy w miękkim piachu Dreamland Beach. Dalej było już tylko dużo ludzi. Ale nie przesadzajmy, do Łeby się nie umywa. Było ich dużo w porównaniu z poprzednimi plażami. Znaleźliśmy miejsce gdzieś z dala i choć nie skakaliśmy z zachwytu, spędziliśmy tu miło czas, aż do malowniczego zachodu słońca. Plaża jest dosyć długa i można schronić się przed tłumem. Gorzej ze słońcem, bo kawałek cienia znajdzie się tylko gdzieś pod skałami. Najlepiej jednak szybko wskoczyć do morza. Zejście dosyć kamieniste, a silne fale potrafią skaleczyć kostki niesionymi kamieniami. Trzeba więc szybko rzucić się na wodę, no i właściwie po co z niej wychodzić. Może tylko to po, aby przypatrzeć się bogatemu życiu wielkiej plaży — surferom łapiącym fale, turystom pozującym do selfi fotek, wielopokoleniowym rodzinom w wodzie, kobietom zbierającym drewno, piaskowym masażystkom, no i słońcu na horyzoncie. A zachód malował się tego wieczora wyjątkowo kolorowo…

No to został nam jeszcze basen, kolacja, basen… Ciężkie jest życie plażowicza 😉