Słoneczne popołudnie. Wylegujemy się nad jeziorem Phewa, sączymy piwko, gapimy się przed siebie, rozmyślamy nad łaskawością losu, który pozwala nam tu siedzieć. Kątem oka zauważamy paralotniarza. Podwija mu się skrzydło i zatacza się gwałtownie. Nie wygląda to na akrobację. Znowu dziwne ruchy i coraz szybciej zniża lot. Wpada do jeziora. Nikt nie krzyczy, nie woła, jakby nic się nie stało. Nie jeden paralotniarz lądował awaryjnie w jeziorze. Normalka. Biedaczysko, oby się tylko nie przeziębił. Następnego dnia wypytujemy o niego. Zginął.
Są rzeczy, które trzeba zrobić tu i teraz, nie bacząc na cenę. Bo nawet, jeśli zdarzy się jeszcze okazja, by je zrobić, to już nie będzie to samo.
Jak to zginął?! Przecież zwyczajnie wpadł do wody?! Przecież każdego dnia kilkaset osób wzbija się w powietrze ze wzgórza Sarangkot. Przecież sami to zrobiliśmy całkiem niedawno. Przecież nawet dopytywaliśmy, w jakim wieku dzieci mogą lecieć i gdyby tylko Marysia była nieco starsza…
No właśnie. To co? Zginął człowiek, na naszych oczach. Spowodowało to burzę myśli w naszych głowach, ale jaka z nich konkluzja? Że życie jest kruche? To wiemy, choć przecież nie myślimy o tym na co dzień. Teraz pomyśleliśmy. Czy więc zrezygnowalibyśmy ze swojego lotu gdyby rzecz zdarzyła się wcześniej? Otóż nie.
Czy to nieodpowiedzialne? Głupie? Bezmyślne? Latamy samolotami, jeździmy nad przepaściami, mieszkamy w Nepalu, zaliczyliśmy tutaj 2 trzęsienia ziemi, wędrowaliśmy po Himalajach. A przecież mogliśmy zostać w domu. Bezpiecznie budzić się i zasypiać w swoim łóżku. Nie narażać siebie, ani dziecka. Nie narażać na co? Na cokolwiek? Czy to właśnie jest odpowiedzialność?
Myśl o kruchości życia dała przeciwny efekt — chcemy z życia korzystać. Nie na łeb, na szyję, za wszelką cenę. Jak najbardziej odpowiedzialnie. Jednak ocena, co jest odpowiedzialne, co jest bezpieczne, wartościowe, warte ryzyka, jest już tylko i wyłącznie naszą oceną. Każdy oceni to według własnej skali i każdy ma do tego prawo. Trzeba poznać swoje granice, wiedzieć czego się chce i na co można sobie pozwolić. Bo tego dnia miał miejsce jeszcze jeden śmiertelny wypadek na paralotni — ktoś dostał zawału przy samym starcie. Mógł też zwyczajnie przechodzić przez ulicę, albo wsiąść do pechowego samolotu Air Asia.
Są rzeczy, o których mówimy „once in a lifetime”. Trzeba je zrobić tu i teraz, nie bacząc na cenę. Bo nawet, jeśli zdarzy się jeszcze okazja, by je zrobić, to już nie będzie to samo. Bo to, co nam dadzą pozostanie na długo. Lot paralotnią nad Himalajami do nich należał. Więc polecieliśmy. I wszystkim to polecamy. O ile na Waszej skali, jest to coś wartego ryzyka. I jeśli kiedyś Marysia powie, że też chce spróbować, nie zabronimy.
p.s. Jeśli będąc w Pokharze zdecydujecie się na lot poszukajcie chłopaka z Rumunii o mieniu Colin. Trochę szaleniec i wielki pasjonat latania. Zagwarantuje wam moc niezapomnianych wrażeń.
Komentarze