Opuściliśmy magiczne Katmandu, które dało nam nieco w kość. Dopiero oddychając pełną piersią w Pokarze poczuliśmy, co może z człowiekiem zrobić stołeczne zanieczyszczenie. Dwa dni dochodziliśmy do siebie, przesuwając w czasie wyjście w góry.  Swoje dwa grosze dorzuciła sama podróż do Pokary.

Wiele razy pokonywaliśmy te trasę i nie wspominamy jej dramatycznie. Pobudka o świcie, kilka godzin drzemki, przerwa na lunch, Himalaje na horyzoncie, można poczytać i pomyśleć o zbliżającym się trekkingu. Jednak tym razem… Zamiast 6 godzin 10. Wielokilometrowy korek uziemił nas już pod Katmandu. Autobus pozbawiony zawieszenia na każdym kamyczku podskakiwał jakby wpadł do rowu. Klimatyzacja zamieniła wszystkich w mrożonki. Finalnie nie zdążyliśmy na czas, by kupić pozwolenia na trekking, ale na dobre wyszło. Wszystkim nam potrzebne było sanatorium. Sanatorium w Pokarze. A przy okazji dojrzeliśmy do decyzji, by do Katmandu wracać samolotem (30 minut lotu za cenę ok $100 za osobę).

Dopiero oddychając pełną piersią w Pokarze poczuliśmy, co może z człowiekiem zrobić stołeczne zanieczyszczenie.

Mieliśmy więc czas na długie spacery oraz głębokie wdechy i wydechy. Spaliśmy do oporu, włóczyliśmy się wzdłuż jeziora Phewa, pływaliśmy łódką, bawiliśmy się z psami, jedliśmy po hindusku, relaksowaliśmy się i napawaliśmy się. W ramach trekkingowej rozgrzewki odwiedziliśmy Pagodę Światowego Pokoju na wzgórzu Ananda (1100 m n.p.m.). To jeden z lepszych punktów widokowych w mieście. Piękniejszy widok może zagwarantować już tylko lot paralotnią ze wzgórza  Sarangkot (1600 m n.p.m.). Cudownie wspominamy to doświadczenie sprzed paru lat. Przy okazji znaleźliśmy kilka atrakcji przeoczonych wcześniej. Wodospad Devi, lokalnie zwany piekielnym wodospadem, podobno kiedyś porwał szwajcarską turystkę. Okazale wygląda tylko podczas pory deszczowej, kiedy podnosi się poziom wody. Zazwyczaj jednak to sączący się między skałami strumyk, obudowany betonowym spacernikiem i zabezpieczony barierkami. Ciekawsze wrażenie robi z perspektywy poświęconej Shivie jaskini-świątyni Gupteshwor Mahadew, do której zejście także zostało fantazyjnie obudowane, tym razem krętymi schodami. Uchodzące z Jeziora Phewa wody znikają tutaj w podziemnych korytarzach. Oba miejsca znajdują się niemal obok siebie, tuż przy drodze wiodącej ze wzgórza Ananda, można więc odwiedzić je, wracając z Pagody. Bilety wstępu do obu miejsc kosztują symboliczną kwotę.

Turystyczna dzielnica Pokary, Lake Side, nie zmieniła się przez ostatnie lata. Przybyło sklepów i knajpek, wybrzeże jeziora zostało mocniej obstawione atrakcjami dla spacerowiczów, znaleźliśmy nawet wesołe miasteczko. Ale nadal jest to przyjemna alternatywa dla znoju miasta. Życie turystów zazwyczaj ogranicza się do właśnie do Lake Side, choć sama Pokara to duże, tętniące życiem miasto.

Obowiązkowy punkt programu to przygotowania do trekkingu. Można poczynić ostatnie zakupy w dowolnym stylu i za dowolną cenę – w bazarowych sklepikach pełnych tanich podrabianych lub w sklepach firmowych. Warto dokładnie przemyśleć zawartość swojego plecaka. W przypadku naszego 6 dniowego trekkingu z najwyższym punktem na Poon Hill (3210 m n.p.m.) wymagania były bardzo podstawowe:

  • Trekkingowe oraz lżejsze sportowe buty na zmianę. W przypadku Marysi zdecydowaliśmy się na wygodne skórzane obuwie sportowe zamiast ciężkich butów trekkingowych. Sprawdziły się nawet podczas gradu i śniegu.
  • Dwa zestawy termicznej bielizny.
  • Polar, mała puchowa kurtka (właściwie się nie przydała), cienka kurtka chroniąca przed wiatrem i deszczem.
  • Elastyczne bidony. Czołówki.
  • Zapasy przekąsek – batony, orzechy, owsianki w torebkach i oczywiście żelki zwycięstwa.
  • Śpiworów ani żadnego specjalistycznego sprzętu nie braliśmy.

Wszystko mieściło się w małych plecakach, które przewieźliśmy jako bagaż podręczny. Ważyły średnio po 7 kg. Nie zatrudnialiśmy tragarza. Marysia nie nosiła niczego poza patykiem i kamieniami zebranymi po drodze.

Były jeszcze sprzęty fakultatywne. Pracusie miały ze sobą komputery. Do tego sprzęt fotograficzny, choć zminimalizowany. Dla Marysi kilka kredek, notes, książka. Zaś na tablecie zainstalowaliśmy fantastyczną himalajską zabawę edukacyjną VERNE. To aplikacja bazująca na Google Maps 3D, której bohater Yeti przemierza Himalaje, poznając ważniejsze szczyty, miasteczka, obozy himalaistów, ciekawe punkty obserwacyjne, do tego garść informacji o himalajskiej faunie, florze i kulturze. Niestety aplikacja dotyczy tylko rejonu Mount Everestu, nie Annapurny, gdzie robiliśmy nasz trekking. Niemniej polecamy! Internet był dostępny niemal na całej trasie naszego marszu.

No i najważniejsze – formalności, o ile nie załatwiło się ich w Katmandu. Permit Office znajduje się na uboczu Lake Side, lecz w zasięgu dłuższego spaceru. Co należy nabyć:

  • TIMS (Trekker’s Information Management System). Do jej wydania potrzebne jest zdjęcie oraz kopia paszportu. Koszt $20. Karta wydawana jest jednorazowo na wskazaną we wniosku trasę trekkingu.
  • Bilet wstępu do wybranego Parku Narodowego. W przypadku Annapurna Conservation Area jest to koszt 3000 rupii. Do jego wydania również potrzebne jest zdjęcie oraz kopia paszportu.

Dzieci do 10 roku życia ruszają na trekking bezpłatnie, nie potrzebują żadnego z zezwoleń. Na trasie spotyka się punkty kontrolne, w których należy okazać wydane dokumenty wraz z paszportem lub jego kopią.

Zostaje już tylko wydostać się z Pokary, co także stało się większym wyzwaniem niż kilka lat temu. Wówczas wystarczyła godzina, by dotrzeć do Nayapool, teraz dwie lub nawet trzy. A skoro dłużej, to także drożej. Najtańsza opcja to 2500 rupii – osobowym samochodem, który jest mało komfortowym rozwiązaniem na taką przeprawę (samochód terenowy to koszt ok 4000 rupii). A cóż to się dzieje po drodze? W tym rzecz, że nic się nie dzieje. Zadziało się jakiś czas temu, kiedy to drogę postanowiono wyremontować – rozkopano, zwężono, asfalt zerwano. Po czym o planie tym chyba zapomniano. Na całej długości widzieliśmy może dwie tzn. ekipy remontowe – czterech fachowców, z których pracowało dwóch. Nie szybko się to skończy. Ale ostatecznie dotarliśmy do punktu wejścia…

Przed nami piękna trasa. Idealna na wejście rodzinne.

Nayapool – Ulleri – Gorephani – Tadapani – Ghandruk – Nayapool

Jako bazę w Pokarze wybraliśmy Hotel Nirvana. Jest w nim dokładnie tak, jak nazwa wskazuje. Proste, ale przyjemne pokoje. Przemiła obsługa. Śniadania na dachu z pięknym widokiem na ośnieżone szczyty.  Polecamy!

 

Znajdź nocleg w Pokarze

Booking.com