Szukacie przedszkola lub szkoły przyjaznych edukacji domowej? Sprawdźcie swoją rejonową placówkę. Mogą Was miło zaskoczyć.
W 2009 roku zliberalizowano przepisy dotyczące ED. Do tej pory, by rozpocząć naukę w domu, należało uzyskać zgodę dyrektora szkoły rejonowej. Jeśli nie był przychylny, mogły nas czekać trudne rozmowy. Obecnie zgodę może wydać każda placówka, publiczna lub prywatna, przy innej ulicy, w innej dzielnicy lub w zupełnie innym mieście. Możemy wybierać i przebierać do woli.
Rozmawiać i pozytywnie nastawiać. Uprzedzać fakty. Spotkać się z osobami decyzyjnymi, zanim wpadniemy z dokumentami.
Jednak w każdym przypadku to dyrektor placówki „może zezwolić, w drodze decyzji” na ED. Co oznacza, że może też nie zezwolić. Prawdę mówiąc, nie wiem co wówczas. Zapewne można się odwoływać do kuratorium, ale to nie wróży dobrej współpracy w przyszłości. A przecież nasze dziecko będzie tu wracać na egzaminy, warto więc zadbać o przychylną atmosferę. Jeśli jest o nią trudno lepiej już poszukać innego miejsca.
Jak uniknąć odmowy? Polecam rozmawiać i pozytywnie nastawiać. Uprzedzać fakty. Spotkać się z osobami decyzyjnymi, zanim wpadniemy z dokumentami. Z wielkim prawdopodobieństwem nie mieli jeszcze do czynienia z ED i nikt nie będzie wiedział „czym to się je”. Trzeba więc dać im czas. Umówić się na kolejne spotkanie. A przy okazji podzielić się swoją wiedzą, coś tam podpowiedzieć i pozytywnie nastawiać.
Można też wybrać prostsze i bezpieczniejsze rozwiązanie. Zaczęły powstawać szkoły z założenia przyjazne ED, skupiające u siebie „domowych uczniów” z całej Polski. To m.in. szkoły Montessori, szkoły Salomon, szkoły Edukacji Demokratycznej. Tutaj na pewno nie spotkamy się z odmowną decyzją. Nie tylko są przyjaźnie nastawione, ale też budują systemy i rozwiązania wspierające rodziny edukujące w domu. Integrują środowisko, pomagają w nawiązywaniu kontaktów, udzielają wsparcia merytorycznego. Dla edukujących rodziców to cenne rzeczy.
My poszliśmy inną drogą. Powodów jest kilka. Trochę nam to pachnie „tajnym stowarzyszeniem”, do którego nie bardzo pasujemy. Ponadto, nie chcemy jeździć na drugi koniec Polski, by zdawać egzaminy. Tym bardziej, że kontakt ze szkołą chcielibyśmy mieć nie tylko przy okazji egzaminów. I to chyba jest najważniejszy powód. Chcemy, by Marysia częściej „zaglądała” do swojej szkoły, uczestniczyła w dodatkowych zajęciach, zaprzyjaźniła się z dzieciakami, które przecież są znajomymi z sąsiedztwa. Chcemy żyć i uczyć się lokalnie. Tak wiem, dziwnie to brzmi kiedy pół roku spędzamy na drugim końcu świata, ale wiecie, co mamy na myśli. W końcu drugie pół roku spędzamy na swojej „ośce”. Jest jeszcze jeden pozytyw — edukujemy na temat ED lokalne środowisko, rejonowe szkoły, nauczycieli, rodziców. Może dzięki temu, kolejnym domowym edukatorom będzie łatwiej.
Z przedszkolem zaczęłyśmy rozmawiać, kiedy ruszyła rekrutacja. Ze szkołą jeszcze zanim Marysia poszła do zerówki. Trochę z konieczności, bo w czasie rekrutacji do pierwszych klas, my będziemy na Sri Lance. W każdym przypadku są to publiczne placówki. Próbowaliśmy delikatnie wyczuć atmosferę, nastawienie, czy zrobią wielkie oczy, czy się przerażą, czy może nas pogonią. I wyszło na to, że to my byliśmy bardziej zaskoczeni — ich reakcją. Nikt dokładnie nie wiedział co z tym fantem zrobić, ale wszyscy od razu oświadczyli, że nie będą nam stawać na drodze, a przy okazji chętnie zyskają nowe doświadczenie. Tak więc zostajemy na swojej „ośce”.
Któryś z doświadczonych w temacie rodziców zwrócił mi uwagę na istotną rzecz. Dobrze nam poszło z dyrekcją, ale Marysia będzie zdawać egzaminy przed nauczycielami. To oni są ważniejsi, a pozytywne nastawienie dyrekcji nie gwarantuje tego samego podczas egzaminów. To rzeczywiście bardzo ważne. I pewnie wiele innych tematów, których jeszcze nie doświadczyliśmy. Ale jesteśmy pewni, że z wszystkimi sobie poradzimy. Przecież inaczej nie zaczynalibyśmy tej zabawy.
Komentarze