W Stanach Zjednoczonych prawie 10% dzieciaków uczy się w domu. Będzie niemal 3 miliony. W Polsce jest ich podobno jakieś 1500. Niewiele, ale z roku na rok coraz więcej.
Moje skojarzenia z hasłem edukacja domowa nie były najlepsze. „Biedne dzieci” myślałam. Zero wolności i dziecięcej swawoli. Nie mogą się mylić, robić głupot, ani zadrapać kolana. Programowane przez rodziców od samego początku. Skazane na bycie lekarzem, adwokatem lub tenisistą. Zero dystansu do świata, są przecież jego pępkiem. I nic ich nie łączy z tym motłochem siedzącym w klasach.
ED dla rodziców to nie lada wyzwanie, często przewrócenie rodzinnego życia do góry nogami.
Dlaczego więc zaczęliśmy myśleć o edukacji domowej? Bo chcieliśmy nadal swobodnie podróżować. Chcieliśmy prowadzić tryb życia, który nas uszczęśliwia, a rozwojowi Marysi dobrze służy. ED była jedynym wyjściem. Zaczęłam więc zgłębiać temat, a im więcej czytałam, tym szybciej zmieniałam swoje jakże stereotypowe zdanie. No i decyzja zapadła.
To my, rodzice, zostaniemy nauczycielami Marysi. Ale nie tylko. Po pierwsze, dla 5-latka szkołą jest wszystko co go otacza i co się wokół dzieje. A Marysi bodźców nie brakuje. Dzięki podróżom w jej życiu dzieje się dużo. Po drugie, nie zamykamy się na innych nauczycieli. Uczymy Marysię, aby się angażowała — brała udział w dodatkowych zajęciach, integrowała z innymi dzieciakami, spotykała z ludźmi, od których warto się czegoś nauczyć. Po trzecie, co krytykują zwolennicy ED, podczas miesięcy spędzanych w Polsce Marysia będzie chodziła do szkoły. Nie mówimy NIE szkołom i przedszkolom. Nie toczymy batalii z systemem edukacji, choć systemowym ramom nie lubimy się poddawać. Patrząc na nas, na Marysię i nasze życie, podjęliśmy zdroworozsądkową decyzję.
Teraz myślę, że ED to fantastyczna sprawa, zarówno dla dzieciaka, jak i rodzica-nauczyciela. Oto czym mnie do siebie przekonała…
Niezwykłe miejsca do nauki
Dlaczego przyrody nie uczyć się w lesie, a geografii podczas wędrówki po górach. Historia lepiej zapadnie w pamięć, kiedy dotkniemy jej w muzeum. Literatury można uczyć się w teatrze lub w kinie. Muzykę praktykować w klubie u przyjaciół. Kuchnia może zastąpić salę chemiczną, a garaż dziadka pracownię zajęć technicznych, itd.
Wszyscy mamy więcej czasu
Sami układamy swój plan lekcji. Dopasowujemy go do podróży, odwiedzanych miejsc, spotykanych ludzi, pogody i pory roku, a nawet planów obiadowych. Bo skoro właśnie zabieram się za robienie risotta z dynią, możemy nauczyć się czegoś o azjatyckich krajach, uprawie ryżu, warzywach dyniowatych i temperaturze wrzenia wody.
Możemy więcej
Bo mamy więcej czasu, bo uczymy się bez przymusu, bo sami układamy swój plan, bo nie musimy siedzieć w ławce przez 6 godzin, bo uwzględniamy swoje potrzeby i zainteresowania, bo bardziej się angażujemy.
Likwidujemy złe skojarzenia z nauką
Żyłam nimi przez całą młodość i wiem, że czynią wiele złego. Od teraz:
- nauka to nie przymus (fajnie jest wiedzieć)
- uczymy się dla siebie (nie dla rodziców, którzy domagają się piąteczek)
- szkoła to nie jest początek życiowego kieratu (nawet nie będę komentować)
Największa obawa związana z ED to groźba upośledzenia społecznego. Że niby tylko szkoła gwarantuje właściwy rozwój relacji społecznych, kontakt ze środowiskiem rówieśników, uczy koleżeństwa, współzawodnictwa, współżycia z ludźmi? Nie zgadzam się. Same tylko podróże dały Marysi tyle lekcji umiejętności społecznych, że jest daleko bardziej otwarta, tolerancyjna i empatyczna, niż większość jej rówieśników.
No i rzecz bardzo ważna. ED dla rodziców to nie lada wyzwanie, często przewrócenie rodzinnego życia do góry nogami. Bo praca w roli nauczyciela to praca na pełen etat. Dodatkowo bardzo wymagająca — potrzeba samodyscypliny, kreatywności i umiejętności organizowania czasu.
Tyle moich przemyśleń. Wszystkim zainteresowanym polecam szukać i czytać na ten temat. Ciekawsze teksty i linki znajdziecie na naszej stronie edukacja w podróży.
Komentarze