Mamy ostatnio serię wpisów „na kółkach”. Tym razem nie będzie inaczej. Ale będzie zdecydowanie głośniej i szybciej. Podczas wizyty w Kuala Lumpur wpadliśmy na tor Formuły 1, gdzie odbywał się trening przed Grand Prix.

Byliśmy podekscytowani. Bilety na samo Grand Prix kupione już kilka tygodni wcześniej. Miejsce dobrane z pietyzmem. Marysia od kilku dni gadała tylko „formułka, formułka”. Ale tego pierwszego dnia na torze chcieliśmy tylko jednego — usłyszeć ryk bolida. No i usłyszeliśmy. I do tej pory żałujemy, że nie nagraliśmy miny Marysi.

Pierwszego dnia na torze chcieliśmy tylko jednego — usłyszeć ryk bolida. No i usłyszeliśmy. I do tej pory żałujemy, że nie nagraliśmy miny Marysi.

Piątkowe sesje treningowe nie dostarczają wielu emocji fanom sportowej rywalizacji, ale jest to idealny dzień dla ciekawskich. Za cenę jakiegokolwiek biletu na Grand Prix, także tego najtańszego, można włóczyć się po całym terenie, zaglądać we wszystkie dziury, wspinać się na wszystkie trybuny. Można siąść w pierwszym rzędzie i przykleić nos do siatki. Można biegać między sektorami i sprawdzać, z którego najlepiej widać walkę na torze.

Na rozpoczęcie sesji wpadliśmy na sektor na przeciwko boksów i linii startu. Bolidy wyjeżdżały spokojnie i rozpędzały się dużo dalej. Nie było tak źle z tym hałasem. Byliśmy nawet lekko rozczarowani. Gdy nagle przejechał pod naszym nosem rozpędzony już bolid. Marysia skrzywiła twarz, jakby miała się rozpłakać. Spojrzała zdezorientowanym wzrokiem, rozdziawiła buźkę i coś zaczęła przerażona wykrzykiwać. Chyba było to „mamo, mamo”, ale nic nie słyszałam. Pomyślałam tylko, że zapomnieliśmy włożyć jej zatyczki do uszu. Jednak nie. Wypadły? Nie. Były na miejscu, jak należy. Tylko nic nie dawały. Po tej pierwszej minie wiedziałam, że moja i Marysi przygoda z Formułką skończy się na sesji treningowej. A był to jeden rozpędzony bolid. Nie wspomnę co było, gdy obok siebie jechało ich kilka i razem pędziły w naszym kierunku.

Ostatecznie wytrzymałyśmy do końca sesji treningowej. Kosztowało mnie to kilka lodów w cenie Grand Prix i obietnic, które realizowałam cały następny dzień. Nie wiem doprawdy czy to kwestia wieku, płci, braku zainteresowania samochodami, czy większej wrażliwości na hałas. Widziałam małych chłopaków, którzy z zapałem biegali goniąc przejeżdżające bolidy. Tak więc nie mogę powiedzieć, że nie jest to rozrywka dla dzieci. Na pewno nie jest dla Marysi. Nie jest dla tych, którzy źle znoszą hałas i upał. Bo do dźwięków trzeba jeszcze dodać jakieś 40 stopni w słońcu. Żar z nieba i pioruny z toru. Dla nas było to warte zobaczenia widowisko, dla Marysi nie koniecznie. Tak więc kolejny dzień, spędziłyśmy obie tocząc walkę z małpami.