Niesamowite, jak szybko człowiek przywyka do dobrych i przyjemnych rzeczy. Kiedy już ich zazna, zdaje mu się, że właśnie tak być powinno i to mu się należy. Zaś każde odstępstwo to okrucieństwo i niesprawiedliwość.

Już od miesiąca siedzimy w Polsce i wyczekujemy wiosny. Mi na przykład ciągle jest zimno. Ciągle też jest ciemno. Gdzie to słońce? Gdzie ten przyjemny wiosenny wiaterek? I kiedy wreszcie będą truskawki? W końcu trzeba czymś zastąpić brak mango. No nie, to z tesco do kategorii mango nie zaliczam. I kiedy skończą się te remonty na drogach? Pod naszym oknem od rana korek. Słyszymy tylko szum samochodów, zatrzaskiwanie drzwi autobusów i klaksony, a w sypialni unosi się dyskretny zapach spalin. Czyż to nie okrucieństwo?

Zaś do snu kołysały nas dźwięczne symfonie żab, cykad i innych gości naszego ogrodu.

Bo przecież jeszcze niedawno było tak gorąco, tak słonecznie, tak zielono. Wszystkie troski zdawały się być mniej istotne. Po przebudzeniu boso wybiegaliśmy na trawę i piliśmy mrożoną kawę. Zaś do snu kołysały nas dźwięczne symfonie żab, cykad i innych gości naszego ogrodu. Czyż te okoliczności przyrody nie są przyjaźniejsze człowiekowi, niż zamknięcie w czterech ścianach, bez słońca, w chłodzie, z kilkoma zielonymi doniczkami na maleńkim balkonie?

A czy te odgłosy przed snem nie są przyjemniejsze niż szum samochodów?

  

Albo na przykład takie śpiewy. Czy nie są bardziej kojące niż pijackie zawodzenia z pobliskiego parku?

A najdziwniejsza jest świadomość, że to wszystko ciągle tam jest. Życie toczy się po staremu jakbyśmy tam nadal byli, albo jakby nas tam nigdy nie było. Nasza obecność, ani nasze zniknięcie, nie poczyniło żadnych zmian. Niezmiennie gekony biegają po ścianach, żaby rechoczą w nocy, tę samą zupę z kluskami gotują przy kanale, pod tą samą palmą zatrzymuje się wózek z BBQ, mnisi ciągle wymiatają kurz sprzed świątyni i wszyscy jak zawsze podziwiają mini spódniczki sklepikowej sprzedawczyni. Choć żal, że nas tam nie ma, świadomość, że to wszystko ciągle tam jest, jest kojąca.

Nie, nie. My w cale nie marudzimy. Ani nie narzekamy. To chyba klasyczne rozmyślania po powrocie. Nigdy nie mieliście takich?

A co do dźwięków… Dokładnie takie dobiegały do naszej sypialni. Żaby wariowały. Niemal krzyczały w wniebogłosy. Momentami zagłuszały nasze myśli. Było tak podczas nowiu. Potem cichły, a wtedy odważniej odzywały się gekony i cykady. Późnym wieczorem, przed północą, bo nocą robiło się ciszej. Wtedy można było usłyszeć miasto — samochody i skutery ścigające się na autostradach. Podczas wzmożonych demonstracji także helikoptery krążące nad miastem. Zaś o świcie głos przejmowały ptaki. Gdy czasami budziłam się o jakiejś nieprzyzwoitej godzinie nie byłam pewna, czy to jeszcze dźwięki ze snu, czy coś za naszym oknem. A kiedy przychodziła pełnia cały ogród milczał. Żaden stwór nie ważył się odezwać w świetle księżyca. Wtedy słyszeliśmy tylko nasze dzwonki na tarasie. Po kilku dniach cykl ruszał na nowo. Fajnie było to obserwować, podobnie jak spokojne, wręcz nieco leniwe życie, na naszej oddalonej od obłędnego centrum ośce.