My i wieloryby
Udało się! Maska na twarz, rurka do ust, zanurzamy głowę i one tam są. Najpierw ławica małych, kolorowych rybek, które pływają i żerują przyklejone do ich podbrzusza. Potem one. Wielkie, cętkowane, z rozdziawioną paszczą wielkości Marysi. Suną w moją stronę. Ratunku, co teraz! Gdzie jest łódź?!
Ale nawet nas nie zauważają. Dla rekinów wielorybich żaden z nas smakowity kąsek. Pochłaniają głównie plankton. Są łagodne jak kotki, dopóki nie nadepniemy im na odcisk. Jak w życiu. Podczas pływania nie należy ich dotykać. Należy zachować dystans przynajmniej 4 m. Należy tylko patrzeć. Z wrażenia nie należy zapominać o oddychaniu.
Wielkie, cętkowane, z rozdziawioną paszczą wielkości Marysi. Suną w moją stronę. Ratunku, co teraz!
Pływaliśmy z rekinami wielorybimi i jesteśmy szczęśliwi, ale chcemy to powtórzyć w bardziej naturalnych warunkach. Bo musicie coś wiedzieć o Oslob, zanim tu wyruszycie. Tutaj powstało rekinie ZOO. Tutaj rekiny są GWARANTOWANE! I w tym cały problem.
Pobudka o 5 rano. Wsiadamy na skuter, by dojechać do Alona Beach. Tam szukamy łodzi i spędzamy na niej upojne 2 godziny, by dopłynąć do Oslob na Cebu. Dopływając do brzegu widzimy wiele małych łódek dryfujących przy brzegu. Dosłownie przy brzegu, jakieś 20 m od niego. Stłoczone gęsto, niemal obijają się o siebie. Ludzie na łódkach, ludzie w wodzie dookoła, okrzyki, machanie rękami, połyskujące pomarańczowe kamizelki ratunkowe. Co tam się dzieje do cholery?! Łowią coś? Nie przyszło nam do głowy, że za chwilę znajdziemy się wśród nich. Tymczasem na brzegu ruszyła maszyna produkcyjna. Rozbierać się, wysłuchać wykładu o zasadach bezpieczeństwa, do kasy, na łódkę i do wody. Mamy pół godziny. Zaraz, zaraz chwileczkę! Ależ nie ma żadnego zaraz, kolejka się robi. No to wsiadamy.
Rekiny mają to całe zamieszanie w głębokim poważaniu. Trochę to uspakaja. Zanurzając się w wodzie przestaję słyszeć krzyki ludzi, wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Olbrzymy wyłaniają się z otchłani, zataczają kółka, jedzą, machają ogonem i znowu znikają. Spoglądam w górę i widzę dziesiątki nóg zawieszonych w wodzie. Utrzymanie dystansu 4 m nie jest w tym tłoku możliwe. Nie można szybko odpłynąć od zbliżającej się ryby, by nie zawadzić głową o łódź. Wynurzam się na chwilę i znowu jestem w ZOO. Chińscy turyści ze swoimi przewodnikami i aparatami. Pozują, wykrzykują, wieszają się na łodziach. Pojawiają się łódki z jedzeniem dla wielorybów. Garść smakołyków do wody i… już są, przypływają, widać ich wielkie paszcze pochłaniające plankton z powierzchni wody. To te łodzie sprawiają, że rekiny są tu codziennie. Gwarantowane. Codziennie od świtu do godz 14.00 odbywa się dokarmianie. Po to, by maszyna produkcyjna działała. By móc zainkasować 1000 pesos (lub 500 jeśli tylko siedzimy w łódce) i by nikt nie przychodził w reklamacją, że rekinów nie było.
Dlatego tak żałujemy, że nie dane nam było spotkać rekinów w Donsol. Tam nie ma żadnych gwarancji, tam ryby decydują. Wypływa się bladym świtem razem z przewodnikiem, pilnującym bezpieczeństwa ryb i ludzi. Poszukiwanie odbywa się nawet kilka godzin. Wcześniej wypływają łodzie „zwiadowcze” rozglądające się za rybami. Na sygnał należy wskoczyć do wody i płynąć ile sił w płucach z nadzieją, że jeszcze nie odpłynęły. To całodniowa wyprawa poszukiwawcza, dodatkowy smaczek w całej zabawie, niepewność czy będą, strach przed falami otwartego morza. Koszt takiej wyprawy jest wyższy, ale nadal stosunkowo niski — 3500 pesos za łódź. Chyba nigdzie na świecie nie można tego doświadczyć taniej. Nawet na Jukatanie w Meksyku, gdzie obserwuje się największe na świecie skupiska rekinów wielorybich, kilka lat temu trzeba tu było zapłacić 200 dolarów.
Będziemy rekinów nadal poszukiwać. Następnym razem może i Marysia zanurzy się w wodzie. Poczyniła duże postępy pływackie i wodne wycieczki są dla niej coraz fajniejszą przygodą. W Oslob została na brzegu, choć była opcja zabrania jej na łódkę podpływającą do rekinów. Wszystko jednak działo się w strasznym pędzie i amoku, morze było lekko wzburzone. Obawialiśmy się, że nerwowa atmosfera może jej się udzielić. Za to wzbogaciliśmy swe zbiory o mnóstwo pięknych muszelek…
p.s. Dodam jeszcze, że przy okazji tej wyprawy zostaliśmy oszukani. W sumie to jedyne perfidne oszukaństwo, jakie zaliczyliśmy na Filipinach. Kupiliśmy wycieczkę do Oslob, zapłaciliśmy 1000 pesos za łódź, ale łodzi nie było. Zabraliśmy się z inną ekipą, za co oczywiście musieliśmy ponownie zapłacić. Unikajcie Denniego.
Komentarze