My staruszkowie mogliśmy przynajmniej napić się dobrego piwa. Bo San Miguel do takich należy. Za to Marysia, cóż… mogła wreszcie zjeść swojego pierwszego fast fooda. No bo jakiś pokarm w czasie trzech tygodni podróży po Filipinach musieliśmy przyjmować. 

Na Filipinach dotkliwie odczuliśmy, jak ważne jest dobre jedzenie dla szczęścia ciała i ducha.

Na Filipinach dotkliwie odczuliśmy, jak ważne jest dobre jedzenie dla szczęścia ciała i ducha. Prawda prosta, lecz żyjąc w Tajlandii tak oczywista, że o niej zapominamy. Do tej pory niewiele na temat jedzenia było, bo chcieliśmy oszczędzić gorzkich słów. Ale nie da się tematu zbyć milczeniem. No bo jako się rzekło, zbyt ważny dla szczęścia ciała i ducha. 

W skrócie:

  1. Rządzi kurczak.
  2. Rządzi kurczak smażony na głębokim tłuszczu.
  3. Do głębokiego tłuszczu, służącego m.in. do smażenia kurczaka, dodaje się torbę cukru. Dla smaku oczywiście.
  4. Smażone w kontekście mięsa innego niż kurczak oznacza zazwyczaj skwarki.
  5. Jak zabraknie smażonego na słodko kurczaka, w ofercie zawsze jest pączek. Oczywiście smażony. Na słodko.
  6. W przypadku zup odpowiednikiem cukru jest sól (twn. zupa z soli).

No dobrze, czasami można spotkać kurczakowe BBQ. Jeśli takie zobaczycie – korzystajcie. To rzadka i droga przekąska, ale warto. Ponadto jadalne kurczaki znaleźć można w lokalnych fast foodach. 

Rzecz, która nas najbardziej zdumiała to brak ulicznych kuchni. Nie było ich w najbardziej oczywistych miejscach. Bo jak można nie postawić straganu z jedzeniem przy rybno-warzywnym rynku? Jak można nie wpaść na genialną myśl, że na dworcu autobusowym ludzie chętnie kupią coś gotowego do zjedzenia? Owszem, na ulicach stoją budy. Można w nich kupić cukierki na sztuki, gumy na sztuki i papierosy na sztuki.

Jakoś przetrwaliśmy smażone na słodko kurczaki, przesolone zupy i nijakie ryże. Zbliżaliśmy się do plaż i liczyliśmy na rybną ucztę… Ale kiedy w miejscu, gdzie ryby same wskakują na grilla, a ich przyrządzanie powinno być sztuką wrodzoną, podano nam rybę zalaną zawartością jej woreczka żółciowego pomyśleliśmy, że to klątwa. Potem przypominam sobie kuchnię lotniskowej kantyny, przez którą przypadkiem przeszłam w poszukiwaniu toalet, i ujrzałam tłustego szczura, urzędującego na środku kuchennego blatu. Tymczasem szykowaliśmy się do skonsumowania dwóch hamburgerów przyrządzonych zapewne na tymże blacie. Marysię zdążyłam powstrzymać przed konsumpcją. Marcin… nadal żyje.

Było kilka chlubnych wyjątków. Dobrze gotowali w hotelowej kuchni w Donsol. Jedna z serwowanych tu potraw była dla nas odkryciem. To kinilav, czyli tutejsza odmiana ceviche. Inną wyjątkowo smaczną przekąską, jaką udało nam się zjeść na Filipinach była kanapka z dżemem, masłem orzechowym i sardynkami. Skład brzmiał tak dziwiacznie, że nie mogliśmy się oprzeć i też nie spodziewaliśmy się niczego jadalnego. Tym większe było nasze zdumienie, gdy zatopiliśmy zęby w kanapce. No i wyjątek pośród wyjątków, czyli Coron. Ostatni przystanek naszej podróży uratował honor filipińskiej kuchni.

Coron dało się jeść ze smakiem. Wracając wieczorem z morskich wojaży planowaliśmy trasę naszej kolacji… Ponadto w Coron istnieje kuchnia uliczna. Przy miejskim bazarze uliczki pełne są mniejszych i większych garkuchni, oferujących drobne przekąski i syte kolacje. Szczególnej uwadze polecamy dwa miejsca. Chiński lokalik przy uliczce odbiegającej od bazaru. Mają tu nasz ulubiony kinilav, szybkie dania na ryżu, oraz pyszne nadziewane kałamarnice. Drugi lokal nas zachwycił i płakaliśmy, że odkryliśmy go w noc przed wyjazdem. Znajduje się po lewej stronie ulicy prowadzącej na Tapyas Hill. To charakterystyczne miejsce, wyglądające jak wielki drewniany grill-bar. Serwują kuchnię mocno fusion, ale przepyszną. Specjalizują się w tuńczykowym sashimi, które rozpływa się w ustach. 

Trzeba jeszcze wspomnieć o jedzeniu podczas islang hoppingu. W wykupionym pakiecie jest uwzględniony lunch. Zadziwiające, ale za każdym razem był przepyszny.  Choć składał się z tradycyjnych filipińskich dań, przygotowywany był w spartańskich warunkach na łodzi, i to przez Filipińczyków. Czyli jednak potrafią?

p.s. Mieszkamy w Tajlandii. Na powyższy tekst prosimy patrzeć z uwzględnieniem tego faktu. Bo spotykaliśmy po drodze ludzi, którym filipińskie jedzenie smakowało.