No więc gdzie są te rajskie plaże zapytacie?! Są na małych wysepkach rozrzuconych po morzu. Małych, często odległych, zazwyczaj bezludnych, dostępnych podczas island hoppingu.

Island hopping. Skakanie po wyspach. Skakanie białą bangką, utrzymującą się na wodzie niczym owad na chudych nóżkach. Skakanie z jednej wyspy na drugą, a są ich tysiące. Trzeba tylko zdecydować: Co chcemy robić? Ile chcemy zobaczyć? Jak daleko i jak długo płynąć? Jeśli się nie wie, można wynająć łódź i zdecydować w drodze.

Najlepiej wybrać się na kilka island hoppingów. Polecam robić to w każdym miejscu Filipin, by doświadczyć różnych okoliczności przyrody.

Czuć tutaj bardziej klimat Ha Long Bay niż Karaibów. Skały, skały i skały. Monumentalne, strzeliste, groźnie się pnące. Wynurzają się dumnie z wody. Tworzą labirynty i laguny. Pomiędzy nimi skrzą się jeziora. Skały zazdrośnie chronią dostępu do wysp. Ale czasami oddają kawałek lądu i przy brzegu pojawia się biała, piaszczysta plaża. Zazwyczaj mała, dosyć wąska, raczej krótka, zdarza się, że z kilkoma palmami. Nie wygląda to jak karaibskie wyspy piratów — białe piaszczyste punkty na turkusowej wodzie (choć znaleźć można kilka wyjątków).

Za to woda jest taka, jak powinna. Marysia uwielbia wpatrywać się w nią, wyczekiwać aż coś przypłynie i podziwiać jej kolory. A dlaczego tutaj jest zielona? A dlaczego tam jest niebieska? A tam dlaczego taka czarna? Jakakolwiek by nie była zawsze jest cudownie przeźroczysta i przyjemnie chłodna. Dokładnie taka, jak powinna.

A pod wodą skarby. Mówią, że można tu uprawiać „world class snorkling”. Raf jest sporo i jest na co popatrzeć. Najbardziej polecamy Twin Peak oraz Lusong Coral Garden. Moim zdaniem nie dorównują rafom karaibskim, ale Marcin jest innego zdania. Podwodne ogrody piękne, tylko życia w nich mało i ryb nie wiele. Jest jednak coś, czego gdzie indziej nie ma — wraki japońskich statków z czasów II wojny światowej. Przynajmniej dwa z nich są osiągalne podczas snorklowania. Pływaliśmy wokół wraków Lusong i East Tangat. Na kadłubie jednego z nich można stanąć, głowę trzymając ponad powierzchnią wody.

Najlepiej wybrać się na kilka island hoppingów. Polecam robić to w każdym miejscu Filipin, by doświadczyć różnych okoliczności przyrody. Bo zasadniczo, co innego tutaj robić? Ceny w Coron wahają się od 700 do 2500 pesos za osobę. Dzieci nie płacą. Łódź można wynająć już od 1300 pesos, a cena rośnie zależnie od miejsca, do którego chcemy dotrzeć. Dla większej ekipy to opłacalne rozwiązanie. Pozwala nie tylko popłynąć własnym szlakiem, ale też odciąć się od tłumu turystów. Bo jak pominiemy te piękne okoliczności przyrody, to co nam zostaje? Łódka gęsto nabita ludźmi. Przybija do plaż, do których przybiły już inne łódki gęsto nabite ludźmi. Na plażach przygotowano dla nich bary i stoliki. Potem płyniemy snorklować w miejscu, w którym są już inne łodzie gęsto nabite ludźmi. Patrzymy na te powtarzające się twarze i mamy coraz bardziej mieszane uczucia. Zwłaszcza względem pewnej grupy licznie przybywających tu turystów. Wyciągają aparaty, ustawiają się, przymierzają, pozują, strzelają miny. I tak dopóki nie zostanie podane jedzenie. Potem trzeba zdjęciom dodać pikanterii. Wyciągają więc z wody rozgwiazdy, a po wszystkim wyrzucają je za siebie niczym śmieci. A kiedy wchodzą do wody… uwaga! Przypinają się pasem do boi przewodnika, który bohatersko ciągnie ich za sobą, leżących bezwładnie na powierzchni. Przewodnik to oczywiście Filipińczyk, o połowę chudszy od każdego podpiętego do niego Chińczyka. Żeby tego nie widzieć, warto pożyczyć łódź tylko dla siebie. Choć niestety, przybijając do większości plaż, prawdopodobnie ich tam spotkacie. By zminimalizować prawdopodobieństwo mamy dwie rady 1. wybierajcie wycieczki najdroższe, 2. wybierajcie wycieczki w najbardziej oddalone miejsca.

Co na to Marysia? Podobała jej się każda wyprawa w morze. Podobał jej się każdy etap tej wyprawy — płynięcie łodzią, plażowanie, a zwłaszcza pływanie na pełnym morzu (a jakże!).