Jest taras, jest ogród, jest plac do zabawy. Jest mnóstwo zabawek wszelkiej maści i ciągle przybywa nowych. Jest nawet basen z delfinkami. A jednak czegoś brakuje malutkowi…

Towarzystwa. Nie tych wszystkich zwierzaków, co odwiedzają nasz dom od rana. Nie staruszków, co są ciągle pod ręką. Nie innych starszych, nawet jeśli są chętni do zabawy, wycieczek, układania puzzli i nawet dają się wrzucać do basenu. Malutkowi brakuje towarzystwa innych dzieciaków. Niestety jest coraz bardziej wybredna. Najlepiej, aby były to białe dzieci. Jeszcze lepiej, aby mówiły po polsku. W tym temacie z roku na rok obserwujemy postępującą zmianę.

Jeszcze rok temu, podczas podróży po Ameryce Łacińskiej, towarzystwo innych dziewczynek uznawała Marysia za atrakcję, z której nie warto rezygnować. Nawet jeśli tylko na godzinę lub dwie, rękę warto sobie podać i poskakać razem po barierkach. Choćby w mileczeniu, ale z pełnym zrozumienia uśmiechem na twarzy. Jeszcze lepiej było dwa lata temu podczas podróży po Birmie. Dla 2-letniego malutka bariery nie istniały. Działał instynkt – jest dziecko, jest zabawa. Ani kolor skóry, ani język nie były przeszkodą. Pełne zrozumienie i otwarta komunikacja. Każdy gadał po swojemu i już następnego dnia Mary wykrzykiwała birmańskie słowa. Powalająca otwartość małego człowieka.

Niestety, życie 4-latka nie jest już tak proste. W głowie pojawia się coraz więcej niepokojących przemyśleń i obaw. Oni mnie nie zrozumieją, ja nie wiem o czym mówią, inaczej się zachowują, nie znają berka, krzyczą strasznie głośno. Ciągle robią mi zdjęcia, pstrykają w policzki, gapią się i mówią „falang, falang”. Przełamanie lodów zajmuje obecnie znacznie więcej czasu. My namawiamy, przedstawiamy, podstępnie umawiamy. A każda ugoda krucha jest jak lód. Jeden nieprzychylny gest i pęka.

Tym cenniejsze są spotkania, jakie czasami nam sie tutaj zdarzają. Spotkania, w czasie których Marysia niemal pochłania swoich gości. Radość ją rozsadza. Gada, opowiada, oprowadza, bierze pod opiekę. Na przykład wizyta jadącej dookoła świata Ani, którą poznać możecie na blogu Chwytaj dzień. Spotkanie w Phnom Penh z Leonem, o którego życiu w Kambodży możecie przeczytać na blogu Nie dziwi nic. Wszyscy zostali jej przyjaciółmi, których ciągle wspomina i za którymi tęsknić zaczęła już w chwili pożegnania. Ale czasami i język nie jest przeszkodą. Kilkudniowym przyjacielem został mały podróżnik Skyler z Holandii. Choć porozumiewali się tylko okrzykami, biegli do siebie tuż po przebudzeniu.

Tymczasem Marysia odlicza nocki, jakie zostały do przyjazdu jej przyjaciela Precelka. Jeszcze tylko 4 zostały. I cieszę się bardzo, bo smutno mi straszno, kiedy słyszę niczym wyrzut sumienia „mamo, nie mam z kim się pobawić”. Na przyszłą zimę trzeba się będzie z tą kwestią inaczej rozprawić…