Historia świata toczy się raczej brutalnie. Podróżując, często odwiedzamy miejsca naznaczone wojną, krwią i okrucieństwem. Zatrzymujemy się w nich świadomie. Są częścią historii i tożsamości odwiedzanego kraju. Są lekcją na temat różnych odcieni człowieczeństwa. Lekcją ważną. Także dla dzieci.

Czerwoni Khmerzy stali się częścią historii Kambodży. Krwawe rządy Pol Pota doprowadziły do wymordowania ponad 1/4 ludności kraju. W ciągu 4 lat, realizując utopijny „eksperyment ustrojowy” pozbawiał życia wszystkich, którzy potrafili coś więcej, niż sadzić ryż. Oni umieli czytać, oni mogli zagrozić nowemu ustrojowi. Miasta stały się widmami. Ludzie zostali wygnani i zaciągnięci do niewolniczej pracy w polu. A wszystko to działo się całkiem niedawno. Dziś byli żołnierze Pol Pota i ich ofiary żyją koło siebie. Niemal każda napotkana osoba może przytoczyć wojenne opowieści, pokazać swoje rany i okaleczone ciało. Proces skarżonych o ludobójstwo zakończył się zaledwie w ubiegłym roku.

Prawda o tym, że świat wcale nie jest pachnący i różowy szybko wyjdzie na jaw.

Ślady tych wydarzeń widać niemal wszędzie. Są jednak miejsca, które trwają po to, by o nich przypominać. Pola Śmierci — miejsce masowych mordów. Tuol Sleng — szkoła przekształcona w niesławne więzienie bezpieczeństwa S-21. No i teraz pytanie, czy przyjeżdżać tutaj z dzieckiem?

Chcemy swoje dzieci uchronić przed wszelkim złem. To naturalne, ale czy możliwe? Musielibyśmy odciąć je od ludzi, od telewizji, od internetu, od podwórka. Prawda o tym, że świat wcale nie jest pachnący i różowy szybko wyjdzie na jaw. Szybko odczują ją na własnej skórze. Czy nie lepiej więc, jeśli spojrzą wrogowi w oczy, nauczą się go, oswoją z jego obecnością? A jeśli zabierzemy dzieci do Auschwitz lub Toul Sleng, czy one to zrozumieją? Czy nie będą zadawać pytań, na które trudno będzie odpowiedzieć? Czy nie przeżyją traumy w swoich małych głowach?

To trochę jak z podróżowaniem. Ludzie pytają, czy jest sens brać w podróż malucha, który niczego nie będzie pamiętał? Ależ tak, bo podróżowanie to nie kolekcjonowanie widokówek. To raczej doświadczanie, a każde doświadczenie czegoś uczy. Może nie wprost, ale gromadzące się w głowie obrazy, głosy, zapachy, języki, krajobrazy składają się na to, jakie nasze dziecko kiedyś będzie. Pokazanie mu, że świat to nie tylko motylki, ale także kwiaty z kolcami i groźne węże, to element układanki. Wyjaśnienie mu, że ludzie mogą być źli i mogą innym sprawiać ból, to wyzwanie w tej układance. Myślę, że trzeba wykorzystywać różne sposobności do opowiedzenia tych złych bajek. Wierzę, że umysł dziecka potrafi wszystko uporządkować. Teraz przyswoi to, co jest teraz zrozumiałe i strawne. Może dzięki tym doświadczeniom, w przyszłości, jakiś mechanizm w odpowiednim momencie uruchomi uczucie niepokoju. Może instynkt sprawniej zdziała, pamiętając o tych doświadczeniach.

Nie unikamy trudnych tematów, nie unikamy trudnych miejsc. Ale też muszę być szczera. Marysi do Tuol Sleng ze sobą nie zabrałam. Bo kiedy pojawił się wybór, czy pójść ze mną czy też z kolegą Leonem na dmuchany plac zabaw, wybrała to drugie. A ja nie nalegałam. W końcu to tylko dziecko.