Skoro jedziemy na niemal pół roku to po co cokolwiek planować?! Czasu starczy na WSZYSTKO. Niby racja, ale jak się przyjrzeć bliżej, to nie do końca. Jak się okazuje, czasu MAŁO!

Po pierwsze czego byśmy nie chcieli przy okazji zobaczyć… Filipiny, Malezja, Singapur , może na Indonezję wyskoczyć, jest kilka miejsc w Laosie i Kambodży, które przy innych okazjach umykały, po tajskich dziurach fajnie będzie się pokręcić, Marcin robi wyskok do Japonii, a ja wzdycham do Nepalu.

Po drugie są jeszcze okazje specjalne jak Boże Narodzenie i Nowy Rok. Trzeba je jakoś ogarnąć w przestrzeni, bo na ramy czasowe wpływu nie mamy.

Po trzecie są przyjaciele i rodzina, którzy planują nas odwiedzić. Pierwotna lista zapalonych drastycznie się kurczy, zobaczymy jak to z nimi będzie. Niemniej, trzeba gości ugościć, umieścić i lepiej żebyśmy nie byli na Filipinach, kiedy ci zapukają do naszych drzwi.

Po czwarte wizy! W tym przypadku nie ma litości. Trzeba precyzyjnie liczyć dni i lepiej żeby nam się nie zapomniało. Po przekroczeniu granicy drogą lądową mamy wizę na 15 dni, gdy przylatujemy mamy wizę na 30 dni. Dobrze więc wyjazdy tak rozplanować, by kolejne wyjazdy i wjazdy pozwoliły nam bezproblemowo cieszyć się tajskim życiem aż do wiosny.

Po piąte dobrze poszukać wcześniej biletów na azjatyckie wojaże. Air Asia wcale nie jest już taką taniochą, zwłaszcza gdy każdy bilet trzeba pomnożyć x3. Więc lepiej wiedzieć mniej więcej gdzie i kiedy.

Po szóste wiemy jak to jest i jak mogłoby się skończyć. Zdaje ci się, że masz tyle czasu, że wszystko możesz zrobić potem. Po czym budzisz się potem i okazuje się, że czasu już za mało…

Metoda staroświecka: kartka z kalendarza, google maps, piwko i plan zdraftowany. Teraz możemy go zmieniać.

p.s. a po uszyciu tego planu zauważyłam, że pracowaliśmy na kalendarzu z ubiegłego roku…