Rozwiązań wizowych jest kilka. Można załatwić sprawę na bogato – zapłacić i mieć wizę na pół roku. Można podejść do tematu ekonomicznie – nie zapłacić i wyjeżdżać z Tajowa co 4 lub co 2 tygodnie, co by się odhaczyć na granicy. Którą opcję wybraliśmy?
Oczywiście ekonomiczną. Kiedy wyjeżdża się na pół roku na wszystko patrzy się ekonomicznie. Sami spróbujcie, to się przekonacie. Ponadto, temat ma wiele stron i warto spojrzeć na każdą.
Wizę na pół roku można otrzymać w Ambasadzie Tajlandii w Warszawie. By taką dostać trzeba a) wykupić 4 wjazdy (każdy 120 zł) oraz b) trafić na dobry dzień konsula (ale przy 4 wjazdach zazwyczaj dają na pół roku). Szybka kalkulacja: 4×120, a wszystko x3. Zbiera się spora suma. Dodatkowo 4 wjazdy to dla nas za mało o co najmniej jeden. Dodajmy jeszcze, że przy półrocznej wizie z 4 wjazdami jednorazowy pobyt i tak nie może trwać dłużej niż 60 dni. Tymczasem zwykła wiza turystyczna on arrival jest dla Polaków bezpłatna. Przekraczając granicę na lotnisku upoważnia ona do 30 dni pobytu w Tajlandii. Gdy przekraczamy granicę drogą lądową możemy zostać 15 dni.
Zapominalscy lub leniwi mogą starać się o promesę wizy w Bangkoku. Załatwia się ją podobnież szybko, ale to również kosztuje. Nie zgłębiałam więc mocniej tematu.
Analiza naszej sytuacji przebiegła sprawnie i szybko. Skoro planujemy wyjeżdżać przynajmniej raz w miesiącu to po co wydawać tyle pieniędzy na półroczną wizę. Wystarczy się nieco zorganizować i zaplanować podróże w ten sposób, aby kolejne wyjazdy i wjazdy mieściły się w limicie dni na jakie pozwala nam dana wiza. I tyle. Dla półtora tysiaka chyba warto podjąć ten wysiłek. A zaoszczędzone pieniądze przydadzą się na… inne wizy. Do Kambodży 30 euro, do Laosu 40 euro, do Nepalu 25 $, do Indonezji 25 $, za to na Filipiny, do Japonii i Malezji bezpłatnie. Udane stosunki dyplomatyczne i urok Pana Sikorskiego mają więc konkretne odzwierciedlenie w naszej kieszeni.
- Hong-Kong jeszcze w listopadzie
- Singapur w grudniu
- Sylwester w Kambodży
- Kuala Lumpur i Japonia w styczniu
- luty poświęcamy Filipinom
- a nad marcem jeszcze dumamy… Nepal? Indonezja? Może coś doradzicie?
Komentarze