Jesteśmy szczęściarzami. Mamy pracę, która pozwala nam prowadzić takie życie, jakie kochamy. Ale to nie kwestia farta. Sami to sobie wypracowaliśmy. Jaki jest na to przepis pytacie? Zasadniczo prosty. Potrzeba dwóch składników:

  1. Wiedzieć czego się chce.

    I to często jest największy problem. Temat poważnych przemyśleń. Nie chodzi bowiem o wakacyjną zachciankę. To raczej pytanie o to, jak chcemy żyć, jak chcemy wychowywać dzieci, co w życiu najbardziej cenimy.

  2. Podjąć decyzje.

    A one bywają trudne i wymagają odwagi. Ale jeśli już wiecie czego chcecie, przychodzą o wiele łatwiej.

My już wiemy. Wiemy, że nie wystarczą nam dwa tygodnie wakacji. Przestały też wystarczać miesięczne wyjazdy. Ostatecznie można by zrobić długą przerwę od wszystkiego i wyjechać na rok. Ale w każdym przypadku jest jeden feler — widać koniec tej podróży i słychać pytanie, co będzie po powrocie. My zaś chcieliśmy czegoś innego. Chcieliśmy swobody przemieszczania się — w przestrzeni i bez ograniczeń czasowych. Chcieliśmy poczucia ciągłości, płynnego zlewnia się życia w Łodzi, w Bangkoku, czy na Filipinach. A przede wszystkim nie chcieliśmy podziału na wakacje i resztę roku. Bo dlaczego we wtorek o poranku, patrząc na łódzkie podwórko, nie można poczuć się jak na wakacjach? I dlaczego na karaibskiej plaży lub na łące wśród szkockich owiec nie można przysiąść do pracy?

Jsteśmy szczęściarzami. Mamy pracę, która pozwala nam prowadzić takie życie, jakie kochamy.

Tak więc rozstaliśmy się z tym, co nas wiązało. Lekko się przebranżowiliśmy, zmieniliśmy profil działań, gdzie było to konieczne. Zainwestowaliśmy w mobilność naszego biura. Wypracowaliśmy metody pracy i współpracy, które pozwalają utrzymać jakość i wydajność w każdym miejscu świata. Do perfekcji opanowaliśmy sztukę bycia online, bez względu na strefę czasową. I nadal kombinujemy, jak mogłoby być lepiej. Testujemy, jak będzie szybciej, sprawniej, lżej, bezpieczniej i jednocześnie profesjonalniej. A w życiu — czy to w domu, czy w podróży — ciągle trzymamy rękę na pulsie. Czasami musimy zawrócić z drogi, rozłożyć biuro na lotnisku lub gdzieś w trawie, znaleźć Internet w największej dziurze, przysiąść z boku, gdy inni idą na plażę. Musimy umieć odciąć się, nawet gdy barany beczą nad głową lub strzelają sztuczne ognie. Ale kiedy ci zależy, nawet do tak „ciężkich” warunków pracy można przywyknąć.

Pewnie powiecie — cóż to za wakacje, kiedy nie możesz zapomnieć o robocie?! A ja wam powiem — cóż to za uczucie, kiedy siedzisz na tarasie z widokiem na zielone pola ryżowe i ślesz maile do kogoś po drugiej stronie, kto czeka na urlop, siedząc przy małym biureczku, w smutnym biurowcu, w szarym mieście… Oboje pracujecie nad jednym projektem, ale jakby w innym świecie.

Na prawdę kochamy naszą pracę, mimo że nie opuszcza nas nawet na chwilę. Taka jest jej cena i chyba warto ją ponieść. Co sądzicie?