Chickenbusytuk-tuki, riksze, marszrutki… Jak my lubimy te lokalne środki transportu. Bo jak można nie mieć ochoty przejechać się wehikułem o takiej nazwie?!

A jednak w Gruzji wybraliśmy inny sposób podróżowania – zamiast marszrutkami woziliśmy się wielkim czarnym mercedesem. Do pełnego lansu brakowało tylko skórzanej tapicerki. Ale i bez tego czuliśmy się jak u Kusturicy.

Mówi się, że w Gruzji najlepsza jest terenówka, dużo mocy, napęd na cztery koła, wysokie zawieszenie itd. My wybraliśmy inaczej z prozaicznej przyczyny – bo było najtaniej. Zresztą co tu nie mówić, samochód zrobił na nas wrażenie. A że nie planowaliśmy off-roadów, bez dłuższego namysłu podpisaliśmy umowę, odebraliśmy kluczyki i w drogę. Chłopaki z przodu zajęli się pilotowaniem, dziewczyny urządziły swoje królestwo na tylnym siedzeniu. Był tu plac zabaw, sypialnia, dziecinny pokój, a jak przyszła potrzeba to i przebieralnia z toaletką. Bo w mercu na wszystko starcza miejsca. Starczyło by go również na fotelik dla dziecka, gdybyśmy takowy mieli. Niestety w Gruzji jest to sprzęt słabo znany i rzadko stosowany. Dobrze, że chociaż działały pasy bezpieczeństwa. Co by nie mówić, Marysia z okazji braku fotelika była przeszczęśliwa. Szybko zabrała się do rozpakowywania swojego plecaczka i rozstawiania zabawek. Taka swoboda rozrabiactwa podczas jazdy rzadko się jej zdarza.

Nasz czarny mercedes dostojnie sunął w stronę gór. Żadna droga, żadne warunki, żadne towarzystwo nie było dla niego przeszkodą. Największym wyzwaniem była przełęcz krzyżowa na Drodze Wojennej. Okazało się, że nasz samochód lubi wyzwania. W maju śniegi zalegały już tylko na poboczu i w górach. Jedyną niedogodnością były dziury, kamienie i częściowo żwirowa nawierzchnia. Z asfaltu nie wiele już zostało. Przysłużyły się temu srogie zimy, kolejki TIRów i całkiem niedawne działania wojenne. Zmniejszając prędkość do 20-30 km/h i przymykając oko na podejrzane dźwięki z podwozia, przebyliśmy przełęcz dwa razy. Skoro TIRy dają radę… Tym akurat sugeruję ustępować drogi, gdy jadą z naprzeciwka i szybko wyprzedzać, gdy jadą przed nami. Należy tez wykazać się dużą dawką tolerancji w stosunku do terenówek z Rosji, których to kierowcy uważają, że mogą zawsze i wszystko. Oprócz nich na drodze mogą jeszcze stanąć świnie, krowy lub stado owiec. Ich podejście jest zasadniczo podobne, ale im jakoś się o wybacza. Natomiast rzadko na drodze pojawia się policja. A jeśli już się pojawi, zazwyczaj łapie wspomnianych kierwców rosyjskich terenówek (ku naszemu nieskrywanemu zadowoleniu).

Słów kilka o drogowych obyczajach w Gruzji. Pomyślmy, że to prawie Azja i wszystko będzie jasne. Tutaj również się zastanawiam, jak to możliwe, że oni jeszcze żyją i jeżdżą. Zasadą jest brak zasad. W miastach sugeruję wzmożoną czujność i podejrzliwość w stosunku do każdego samochodu w pobliżu. Nikt tu nie używa kierunkowskazów, nikt nie sprawdza co się dzieje na pasie, na który zjeżdża.

Tak więc nie było nam dane pojeździć marszrutką. Jednak zalet posiadania samochodu do własnej dyspozycji jest wiele: szybciej, wygodniej, bez biegania po przystankach, bez szukania drobnych na bilety, bez noszenia bagaży, bez wysiadania w niechcianych miejscach, bez pchania się w tłoku, bez dostosowywania planu podróży do rozkładu jazdy itd. Są sytuacje, gdy rozwiązanie to jest optymalne: gdy czasu mało, gdy ekipa wystarczająca by podzielić się kosztami, gdy trudno o dogodne połączenia. To nie pierwsza i na pewno nie ostatnia podróż samochodowa. Choć nie zaprzeczam, że wożenie się lokalnymi środkami transportu zalet ma wiele, zwłaszcza poznawczych. Tu znowu ta trudna sztuka się kłania – sztuka decydowania.