W przemieszczaniu się po mieście i podczas krótkich wypadów za miasto rządzi zasada „im ciekawiej, tym lepiej”. Korzystamy więc z wszystkich środków komunikacji, dostępnych lokalnym mieszkańcom – busy, tramwaje, metro, łódki, promy, tuk-tuki, terenówki, osobówki, skutery, itd.

I tak na przykład:

  • po Istambule jeździliśmy tramwajami, dojeżdżały szybko w każdy zakątek miasta
  • po Bangkoku jeździmy oczywiście tuk-tukami (cóż za radość!) lub łódką (polecam zarówno przejażdżki po Chao Praya jak i po kanałach), ale jesli trzeba było gdzies dalej to taksówką tub BTSem
  • po Lizbonie oczywiście, że tramwajami
  • na wycieczki w okolice Mandalay wynajęliśmy stary samochód, w którym siedzieliśmy na pace
  • po samym Mandalay jeździliśmy dwuosobowymi rykszami, a Marysię ktoś brał na kolana
  • Bagan zwiedzaliśmy rowerem, zazwyczaj można do nich wypożyczyć krzesełko dla dziecka
  • w Berlinie pakowaliśmy się w metro

Podróż każdym z tych środków transportu trzeba jakoś przewidzieć, przede wszystkim pod kątem „spakowania” dziecka. Do metra, tramwaju czy na prom spokojnie można się wpakować z wózkiem. W podróży „na pace” lub małą łódką wózek może przeszkadzać, zwłaszcza jeśli podróż ma trwać dłużej. Tuk-tuki można traktować jak klasyczną taksówkę – po odpowiednim złożeniu upchnie się do nich wszystko. Do rykszy z wózkiem już nie da rady.

Porada rowerowa na Birmę. Krzesełka na rower zawsze się znajdą, gdy poprosicie. Jednak birmańskie krzesełko to po prostu poskręcany pręt. Nie obejdzie się bez zabezpieczenia go kocem, ręcznikiem, itp. Nam doskonale sprawdziły się małe samodmuchające maty (o ich zaletach już wspominałam). Z drucianego krzesełka robił się wygodny fotel. W nim Marysia wytrzymywała podczas całodniowych wypraw rowerowych po Baganie.

Generalnie, te krótkie podróże traktujemy jako lokalną atrakcję. Cieszą one zarówno nas, jak i malutka. Nie przypominam sobie żadnego środka transportu, którego należałoby w przyszłości unikać. Zresztą na krótkim dystansie można po prostu szybko wysiąść…