Chyba gdzieś już pisałam, że jedzenie jest jednym z bardziej wyczekiwanych elementów podróży. Jednak w stosunku do Gwatemali czy Hondurasu nie mieliśmy zbyt dużych oczekiwań. Obawialiśmy się, że czekać na nas będzie pollo con fritas na 100 sposobów. A tu takie rozczarowanie.

Podstawą kuchni Gwatemali i Hondurasu jest kilka składników: fasola, kukurydza, banany lub platany, jajka, kurczak. Na ich bazie, zależnie od dodatków i sposobu przygotowania, powstają przeróżne dania: baleady, pastelisto, popusas, tacos, burittos, chuchitos, nachos… Widać sporo wpływów kuchni meksykańskiej, jednak tutejsze dania nie są pikantne. Ostry sos podawany jest osobno. To nie blog kulinarny, więc nie będę opisywać poszczególnych specjałów. Opowiem jednak o kilku wyjątkowych kulinarnych spotkaniach.

Nie licząc kuchni Garifuna, zdaje się, że w Antigua mlaskaliśmy najgłośniej. Na nasz pierwszy gwatemalski obiad wynaleźliśmy lokal tuż przy bazarze. Doświadczenie nauczyło nas, że w takiej bliskości źródła świeżych, pachnących i jeszcze żyjących półproduktów, podają najlepiej. Zamówiliśmy prozaiczny zestaw:

  • nachosy z guacamole – przystawka, po której byliśmy już najedzeni
  • tacos z wołowiną – smaczny klasyk tego regionu Ameryki
  • sopa con pollo – pyszna i treściwa zupa warzywna z pływającą w środku nogą kurczaka, z którą bezlitośnie rozprawiła się Marysia

Wyjątkowym doświadczeniem była dla nas wizyta w sklepie La Canche. Dokładnie tak, w sklepie. Słyszeliśmy, że otwierają o 18.00 więc odczekaliśmy swoje, przysiadając na ulicy. Uznawszy, że już czas Marcin zaczął walić w drewniane drzwi. Otwarła je przykurczona babuleńka i machnęła ręką, by iść za nią. Poprowadziła nas na zaplecze swojego sklepiku. Ależ tam były cuda! Olbrzymia bożonarodzeniowa stajenka, figurki świętych, obrazy papieży (w tym Polaka, a jakże), ścienne malowidło z biblijną sceną, betlejemskie gwiazdy. A wszystko obwieszone migoczącymi choinkowymi światełkami. Marysia dostała oczopląsu, a „co to?” i „dla czemu?” nie schodziło z jej ust. Pomiędzy tymi cudami półki i skrzynie pełne sklepowych towarów. Gdzieś bardziej w głębi… kuchnia. Zasiedliśmy przy stole okrytym kolorową ceratą i zamówiliśmy danie. Specjalnością lokalu jest jedno danie – pepian. To ciemny gulasz z kurczakiem, cebulą, pomidorami, czosnkiem i dodatkami w postaci przypraw, czekolady i kolendry. Co za zapachy! Jako dodatek gotowana dynia, avocado, limonki, no i jak zawsze w Gwatemali – kukurydziane tortille. Było pyszne. Choć Marysia, w przekonaniu, że jest „ośtre”, ograniczyła się do kurczaka i tortilli. W ciągu dnia, w tym samym sklepie można kupić pyszne bułki z avocado i wybranymi dodatkami.

Najtańsze i bardzo smaczne obiady oferują comedory serwujące „menu del dia”. Jeden z nich polecił nam Fernando. Zazwyczaj na obiad taki składa się kawałek kurczaka w różnej postaci, fasola, czasami ryż, zawsze tortilla, sałatka lub smażony banan. Może to być również wielka micha sycącej zupy, w której generalnie znajdziemy podobne składniki. Wszystko świeże i pachnące, serwowane dopóki gar nie będzie pusty. Kiedy tak się stanie, knajpa jest zamykana, a następnego dnia historia zaczyna się na nowo. W takich comedorach można się najeść do syta za grosze.

Ostatniego wieczoru w Antigua zafundowaliśmy sobie najlepsze jakie do tej pory jadłam ceviche. To drobne kawałki surowej ryby, marynowanej w soku z limonki, pomidorach, cebuli i czosnku, wszystko gęsto posypane kolendrą. Do dania podaje się tutaj krakersy. To ceviche, podobno najlepsze w mieście, podawali w małym barze przy ruchliwej ulicy. Siedząc na wysokich stołkach sączyliśmy zimną cheladę i przygryzaliśmy kawałkami ryby. Marysia spróbowała kilku kęsów, ale chyba surowizna nie przypadła jej do gustu. Za to objadła nas z krakersów i zajęła się zawieraniem znajomości z klientami baru.

Buen provecho!