Atrakcją jest dla Marysi sam fakt, ze jesteśmy w nowym miejscu. Dookoła nowe zabawki, nowe zwierzaki, nowi znajomi. No i że jesteśmy wszyscy razem. A tak konkretnie, to wszędzie znajdujemy coś mniej i bardziej ciekawego.

W Antigua uwielbiała dom Fernado i Evelyn, u których mieszkaliśmy. Zresztą nic dziwnego, my też go polubiliśmy. Patio, hamak, do tego pies i dwa koty (po raz kolejny polecam portal Airbnb). Sama Antigua nie zachwyca urokiem, ale to spokojne i bezpieczne miasto. Można tu przyjemnie poleniuchować po prostu włócząc się po ulicach, przesiadując na rynku lub pod katedrą, obserwując leniwe życie miejscowych mieszkańców. W weekendy robi się trochę tłoczno, mówią że w sezonie jest tak cały tydzień. Ale Marysia bardzo lubiła te godziny szczytu – było za kim poganiać, była też muzyka do potańczenia. W Antigua jest też kilka zrujnowanych kościołów do zwiedzania. Polecam ponadto odwiedzenie lokalnego bazaru oraz chicken busowego dworca tuż obok.

W okolicy polecam trekking na wulkan Pacaya. Do wulkanu dojeżdża się w 1 h. Wspinaczka nie należy do szczególnie trudnych, jak najbardziej można tam wdrapać się z dzieckiem. Odradzam wyprawę z przewodnikiem, lepiej to zrobić na własną rękę.

W okolicy znajdują się także plantacje kawy. Jedna z nich – oddalona 10 minut drogi – jest połączona z muzeum. Sprzed katedry w Antigua wyjeżdżają tam bezpłatne mini busy. Urywając się przewodnikowi można całkiem swobodnie powłóczyć się po plantacji. Marysia z radością rzucała się na schnącą na placu kawę i z zaciekawieniem testowała przeróżne maszyny do obrabiania ziarna.

 Atitlan to po prostu piękne miejsce. Duże jezioro, nad którym górują trzy majestatyczne wulkany. Ciągle plujemy sobie w brodę, że spędziliśmy tam tak mało czasu. Także dlatego, że zdecydowaliśmy się pozostać w Pannajachel. Inne miasteczka na wybrzeżu mają w sobie znacznie więcej uroku, więc polecam od razu wsiąść na łódź i popłynąć do wybranego. Gdybyśmy trafili do San Pedro nasz pobyt nad jeziorem na pewno by się przedłużył. Gdybyśmy trafili do San Marcos zapewne szybko przenieślibyśmy się do San Pedro. W San Marcos nagromadzenie uduchowienia zbyt przytłacza. Szkoły jogi, centra medytacji, magiczne kamienie, a na każdym rogu hipis z gitarą szepczący modły przed posiłkiem. Niestety nigdzie nie ma bezpiecznego zejścia do jeziora, by popluskać się trochę. Ale są kajaki i można popływać łodzią do innych miasteczek nad jeziorem. A wszystko to lubiane rozrywki Marysi.