Na hasło „nurkowanie na Lomboku” wszyscy myślą o wyspach Gili. I słusznie, bo warunki do rekreacyjnego nurkowania są tam doskonałe – rafy piękne, woda przejrzysta, żółwi mnóstwo, że nie wspomnieć o innych morskich stworzeniach. Co za tym idzie ofert nurkowania tam bez liku – wycieczek, kursów, szkółek. Zaś na południu Lomboku królują surferzy. Są szkoły, kursy, wycieczki – surferskie. Kilka nurkowych biur chowa się w ich cieniu.

Surferzy przybywają na Lombok dla fal, zaś nurkom fale są nie w smak. To jednak niczego nie przesądza.

Surferzy przybywają na Lombok dla fal, zaś nurkom fale są nie w smak. Stąd powszechne przekonanie, że na południu Lomboku nurkowie nie mają czego szukać. Jednak fale dokazują na powierzchni, zaś w głębinach wbrew pozorom kryje się wiele atrakcji. Naczytaliśmy się w „internetach”, że to wymagające tereny, ze względu na duże głębokości i mocne prądy dostępne głównie dla zaawansowanych nurków. Owszem, na zachodzie w rejonach zatoki Belongas, zwłaszcza w miejscu zwanym Magnet. Wymagana jest tutaj licencja AOW i zaliczonych przynajmniej 100 zejść pod wodę. Pojawiają się tu silne prądy zstępujące i tzn. washing mashine – tylko domyślam się, co mogą one zrobić z żółtodziobami. Jednak cała reszta południowego wybrzeża, od zatoki Selong Belanak, aż po Gerupuk, jest doskonała dla początkujących. Jako świeżo upieczeni (czytaj: mocno zapaleni) nurkowie, nie odpuszczamy żadnego nowego miejsca.

Kiedy jednak padło hasło „jaskinie” upewniliśmy się, że mówią o nas. Jaskinie jakoś nie kojarzą się z niczym dla żółtodziobów. Tymczasem okazały się jednym z ciekawszych doświadczeń nurkowych (jak dotąd, bo doświadczenie nasze jeszcze nikłe). Pierwsza atrakcja to łódź – nie nurkowa, nawet nie turystyczna, ale zwykły rybacki kuter. To akurat wyszło przypadkiem, ale wąska burta, ryk silnika, towarzystwo lokalnych rybaków, no i nasz pierwszy skok na nogi przy całkiem sporych falach to był dobry początek wycieczki. A potem było tylko lepiej. Po pierwsze wspomniane JASKINIE. Kto obawia się ataku klaustrofobii ma podstawy do obaw. Przyznam, że sama nerwowo wpływałam w wąski korytarz, a moje oczy zapewne chciały wyskoczyć z maski. Jednak bez obaw, nie było ziejącej ciemnością groty. To raczej skalne tunele, pozwalające przedostać się na drugą stronę podwodnych formacji. Owszem wąskie, jednak ani bardzo długie, ani bardzo ciemne. Zawsze widać było światełko w tunelu, zaś cienie płynących obok ryb robiły niecodzienne wrażenie. Ukształtowanie dna i formacje skalne są w tej okolicy wyjątkowo ciekawe – tworzą wiele podobnych korytarzy i tuneli, w które można wpływać, wąskich kanionów, czy małych jaskiń. Niektóre miejsca, ze względu na takie właśnie ukształtowanie, są jak akwaria z rybnymi szkółkami.

Po drugie REKINY. Większe od nas. Ale niewiele robiące sobie z naszego towarzystwa. Pojawiają się dosyć często  tych rejonach, podobnie jak wiele innych rzadko spotykanych gatunków. Od lipca do października można tez spotkać manty. Ze względu na niespokojną wodę, w porównaniu z Gili klimat był tutaj bardziej mroczny. Widoczność słabsza, woda chłodniejsza. No i żadnego towarzystwa dookoła. Nie sądzę, żeby w tej okolicy ktokolwiek jeszcze wypłynął tego dnia, by zanurkować. Co dziwne, bo jak widać nurkowanie na Lomboku jest możliwe nie tylko wtedy, gdy spadnie się z deski surferskiej.

Nurkowaliśmy w dwóch miejscach w pobliżu samej Kuty – Gerupuk Garden i Gerupuk Slope. Dzieci nie nurkowały. Powody podobne, jak na Nusa Penida – łódź mało wygodna, fale za wielkie. W tym przypadku jest jednak rozwiązanie na terenie hotelu Novotel. Położony na uboczu miasta, z dostępem do bezpiecznej plaży w zatoce i z świetną infrastrukturą dla dzieciaków. Są zajęcia, są animatorzy, jest plac zabaw, nie licząc plaży. Można wykupić dla dziecka wstęp na cały obiekt, można także wynająć opiekuna. Ale jest również opcja bardziej w klimacie – Bouble Maker czyli zajęcia nurkowe dla dzieci. Atrakcje do wyboru, zależnie do wieku i upodobań.