Okolice Yogjakarty kryją wiele niespodzianek. Sami byliśmy zaskoczeni, jak wiele można tu robić i znowu przyszła nam do głowy ta przeklęta myśl „kurcze, za szybko stąd wyjeżdżamy”. Jeśli nie wierzycie na słowo zajrzyjcie na tę stronę albo porozmawiajcie z Emilią, która zna te okolice doskonale.
Emilia namawiała nas na wyjazd do jaskiń Goa Pindul, w których można pływać na wielkich oponach. Planowaliśmy to zrobić, ale jakoś tak się stało, że droga zawiodła nas w przeciwnym kierunku. 35 km na zachód od Yogjakarty odkryliśmy zupełnie inne, ale chyba równie fascynujące miejsce.
Droga wiła się coraz wyżej, zrobiło się chłodniej, mgliściej i mroczniej. Nikogo chyba nie zaskoczy, że zaczęło padać.
Choć Yogja do męczących miast nie należy, lubiliśmy ucieczki w zielone i odludne miejsca. Tuż za miastem znaleźć można przyjemne drogi, wiodące wśród pól ryżowych. Jechaliśmy w stronę majaczących na horyzoncie gór. Droga wiła się coraz wyżej, zrobiło się chłodniej, mgliściej i mroczniej. Nikogo chyba nie zaskoczy, że zaczęło padać. Przeczekaliśmy kilka ulew i wreszcie dotarliśmy na miejsce — do Air Terjun Kedung Pedut. Do w większości miejsc w Indonezji, leżących poza popularnym turystycznym szlakiem, opłaty za wstęp są doprawdy symboliczne. Nie ma osobnych cen dla turystów, bo mało kto się ich tutaj spodziewa. Nasz widok także wszystkich zaskoczył. Zapłaciliśmy kilka rupii, odstawiliśmy motor na parking i ruszyliśmy w stronę stronę… hałasującej wody.
Spomiędzy skąpanej w deszczu zieleni spojrzało na nas turkusowe oko. To basen wodospadu. Jeden z kilku, położony najniżej, największy i chyba najlepszy do kąpieli. Wspinając się wzdłuż wodospadu przechodzimy przez wiszące mosty i dochodzimy do kolejnych basenów. Po drodze jest wiele miejsc do piknikowania, zaś na samej górze kolejny most z drewnianym domkiem, kolejny basen i pole namiotowe. Świetne miejsce na weekendowy wypad za miasto. Przygotowane tak, by było komfortowo, ale z szacunkiem dla natury. Żadnego plastiku, reklamy, czy nachalnych rozwiązań.
Woda lodowata, ale tak turkusowa, że nie mogliśmy się oprzeć.
Po wspinaczce na szczyt wodospadu zeszliśmy do dolnego basenu, porwaliśmy dmuchane koła i poszliśmy się kąpać. Woda lodowata, ale tak turkusowa, że nikt nie mogliśmy się oprzeć. Cudowne orzeźwienie. Zmoczeni wodą i deszczem (oczywiście, że znowu zaczęło padać!) chowamy się pod namiotem, w którym przemiły Indonezyjczyk prowadzi mikro knajpę. Nikt tutaj nie mówi po angielsku, ale przychylność wszystkich jest tak wielka, że nawet ucinamy sobie „pogawędkę”. Zjadamy pyszną zupę z kubka, popijamy gorącą herbatą i próbujemy się osuszyć. Na powrót wybieramy inną drogę, choć niezmiennie wśród pól ryżowych.
Coś nam się zdaje, że okolice Yogjakarty kryją wiele podobnych perełek.
Komentarze