„Tyle jeździcie i tyle widzieliście. Cieszą Was jeszcze te podróże?”. Jeśli przyjąć, że podróżowanie to stan umysłu, to cieszyć nas będą zawsze. Chyba, że kiedyś upadniemy na głowę.
Choć prawdą jest, że czas zmienia nasze upodobania i podejście do podróżowania. Nie wiem, gdzie przyczyna, ale pewnie jest ich wiele — może to rodzina, może się starzejemy, może mamy teraz inne potrzeby.
Co się zmieniło na przestrzeni lat? Ano nie gonimy już tyle, nie biegniemy ciągle przed siebie, nie ścigamy się z czasem, by więcej zobaczyć. Przeszliśmy w tryb delektowania się. Zamiast 10 punktów, mamy ich w planie podróży o połowę mniej. Zamiast oglądać kolejne „must see”, wybieramy spokojne życie, gdzieś na prowincji. Nie obiegnięcie kolejnej starożytnej stolicy daje nam największą radość, ale mozolne wtapianie się w lokalne tło — smakowanie nowego miejsca, przekonywanie do siebie ludzi, cieszenie się codziennymi rytuałami, niby tymi samymi co w Polsce, a jakże odmiennymi. No bo przecież wstajemy rano, bierzemy prysznic, robimy śniadanie, siadamy do pracy, czytamy książki… nic wielkiego. Ale kiedy obok biurka przechodzi wielki gekon, nad głową szumią palmy, zza okna widać ośnieżone Himalaje, a na kolację sąsiad podrzuca świeżo złowioną rybę, to już jest zupełnie inny wymiar.
A najbardziej to cieszy nas, kiedy sąsiadka z naprzeciwka bez słowa podrzuca wytrych, gdy zapomnieliśmy klucza, kierowca tuk-tuka oferuje podwózkę bez pytania o adres, a sprzedawca na bazarze nie pyta, jakiego chcemy jogurtu, bo przecież dobrze wie. Potrzeba wielu tygodni, małych kroków, subtelnego wkraczania w nowe miejsce. No i oczywiście potrzeba na to czasu. Ale my go mamy. To już trzeci rok, kiedy wyjeżdżamy na zimę, by podróżować w takim właśnie trybie. Zamiast objechać w pół roku pół świata, wybieramy dwa lub trzy miejsca, małe punkty na mapie, by się w nie wtopić.
To podróżowanie dla ciekawskich inaczej. Nie gonimy za egzotycznymi atrakcjami, ale za normalnością w egzotycznych okolicznościach przyrody. To podróżowanie dla odważnych inaczej. I tak myślę, że tej odwagi musimy mieć nawet więcej. Bo jak coś idzie nie tak, nie możemy w 5 minut zwolnić hotelowego pokoju i wsiąść do pociągu. To podróżowanie, które w wyjątkowy sposób uczy cierpliwości, spostrzegawczości i wrażliwości. Przyda się Marysi. Uczy też pokory, której jakże ostatnio brakuje. Nam jest ona potrzebna, by zrozumieć i zaakceptować fakt, że mimo wszystko jesteśmy obcymi. A mimo to, możemy tu czuć się dobrze.
Nie myślcie tylko, że my już absolutnie zaprzestaliśmy zwiedzania, wspinania się, objeżdżania świątyń, kupowania biletów, przeciskania przez tłum gapiów, grzebania w przewodnikach i innych takich. To ciągle jest atrakcyjny dodatek do naszych podróży, nazwijmy je obyczajowych.
Komentarze