Spakować mokry namiot, przepedałować 58 km, odwiedzić kilka zabytkowych miejsc, zmierzyć się z górami, strzelić kupę w toalecie dla owiec, by wreszcie w strugach deszczu dotrzeć tam, gdzie czeka nagroda. Ale od początku…

Zabytków na wyspie Lewis nie ma wiele i chyba nikt nie przyjeżdża tutaj po to tylko, by je zobaczyć. Są gdzieś po drodze, bo dróg też nie za wiele, więc przejeżdżając obok korzystamy z pretekstu do zrobienia sobie przerwy. Tego dnia na naszej drodze pojawiły się czarne domy i rozrzucone głazy.

Pedałujemy dalej, ale Szkocja nie rozpieszcza. Zza zakrętu wynurza się kolejny podjazd. Pchamy nasze wehikuły na szczyt…

Czarne Domy to tradycyjne wyspiarskie budownictwo. Pojedyncze można spotkać w kilku miejscach wzdłuż wybrzeża, my odwiedziliśmy całą wioskę w Garenin. Domy te zbudowane są tylko z kamieni, pokryte darnią i zazwyczaj mają jedno małe okno. Do tego jeszcze maleńki otwór w dachu, którym wydobywał się dym z paleniska na środku izby. Podobno konserwował dach i przy okazji osmalał wszystko dookoła. Obejrzeliśmy je w kilka minut i zaszyliśmy się na pobliskich skałach. Marysia pokochała skały, głazy i wielkie kamienie, na które namiętnie się wspinała. Ze szczytu ujrzeliśmy pierwszą plażę. Trochę się podekscytowaliśmy, ale teraz już wiemy, że nie był to nawet przedsmak.

15 km dalej zatrzymaliśmy się przy neolitycznych menhirach w Callanish. Postawiono te tajemnicze głazy 1800 lat p.n.e. Tworzą krąg i kilka alejek zbiegających się w centralnym punkcie. Wreszcie mamy dla was jakąś legendę! Głosi ona, że w dawnych czasach żyły na wyspie olbrzymy, które św. Kieran zamienił w kamienie, bo nie chciały nawrócić się na chrześcijaństwo. Jakże szlachetny to gest.

Menhiry jak menhiry, ale to doskonałe miejsce na zabawę w chowanego. A w pobliżu znaleźliśmy wiele innych swobodnie leżących głazów, których Marysia nie oszczędziła. Stały się szczytami do zdobycia oraz doskonałymi punktami obserwacyjnymi, bo nagle… pojawiły się ONE. Delfiny. Delfiny. Delfiny. To słowo, jak mantrę, przekazywali sobie wszyscy z ust do ust i wskazywali palcem w stronę wody. Cała gromada delfinów radośnie pluskała się przy brzegu. Były daleko, ale nic to. Nasze doświadczenia z delfinami są zgoła odmienne, więc fantastycznie było zobaczyć je swobodnie pływające i pomyśleć, że za chwilę odpłyną gdzieś daleko w wody Atlantyku.

W Callanish jest przyjemne centrum turystyczne z restauracją, toaletami, sklepikiem, internetem. Warto skorzystać, bo mało jest takich miejsc na drogach Szkocji. My jednak spojrzeliśmy na zegarek, mapę i szybko ruszyliśmy dalej. Przed nami bowiem 30 km przez góry.

Za Callanish zjechaliśmy z głównej drogi i właściwie od tej chwili zaczęła się nasza przygoda. Droga stała się węższa, w miarę przebywanych kilometrów zmieniła się w wąski pasek z punktami do wymijania. Kierowcy nielicznych samochodów i nieco liczniejszych kamperów wymijali nas w ślimaczym tempie, jakby chcieli przyjrzeć się tym szaleńcom, w dodatku z dzieckiem. Krajobrazy stawały się coraz piękniejsze. Oddaliliśmy się od wybrzeża, za to z każdej strony otaczały nas bajeczne lochy. Nie mamy na myśli zatęchłych nor lecz zbiorniki wodne, jeziora, zatoki. W drodze towarzyszyły nam barany i włochate szkockie krowy. Pojawiło się coś jeszcze — góry. Jeszcze niedawno podziwialiśmy je z oddali, teraz mieliśmy się z nimi zmagać. Podjazdy były coraz wyższe i coraz dłuższe. Jakimś dziwem zjazdy zdawały się coraz krótsze, a za nimi pojawiały się kolejne podjazdy. Zaczęliśmy się spieszyć, bo chmury nie wróżyły nic dobrego, zaś kilometrów jakoś powolnie ubywało. Tak powolnie, że niestety nie uniknęliśmy deszczu. Mżawka zamieniła się w regularną ulewę. Ale to już przecież Uig. Kemping i plaża Reef Beach są tak blisko. Może tuż za lochem, który mijamy. Niestety tu droga się rozjeżdża, a znaki wskazują nam ścieżkę pnącą się górę. Za to gdy zerkamy w dół widzimy piękną, kuszącą złotym piaskiem plażę. Czy nie moglibyśmy tutaj zostać?!! Chwila załamania, ale nie. Teraz?! Prawie u celu? Gdy już jesteśmy mokrzy, a Marysia krzyczy coś na temat kałuży w przyczepce? Pedałujemy dalej, ale Szkocja nie rozpieszcza. Zza zakrętu wynurza się kolejny podjazd. Pchamy nasze wehikuły na szczyt, ale stromy zjazd po mokrej drodze jest jeszcze gorszy. Znowu zatoka, czy nie powinniśmy zobaczyć plaży? Przejeżdżamy przez zanurzą w chmurach wioskę. Jest znak. Niestety wskazuje na kolejne wzgórze. Mamy tylko nadzieję, że to co zobaczymy za wzgórzem będzie tego warte…