Już w Nepalu ostrzegano nas, że jedzenie na Sri Lance będzie jeszcze ostrzejsze i jeszcze tańsze. No i ciągle szukamy tych miejsc. Bo niestety, to co znajdujemy jest zazwyczaj drogie, wcale nie ostre i generalnie mało smaczne. Ból to dla nas wielki, a życie ratuje nam targ rybny. 

Pierwsze zaskoczenie. Pierwsza wizyta w miasteczku, by zorientować się w terenie i zjeść coś smacznego. Chodzimy, szukamy, a jedzenia jak na lekarstwo. Mijamy kilka sklepików z serii „1001 drobiazgów”, dochodzimy do portu, targu rybnego. Nadal nic. Stragany z warzywami i owocami, budy z roti i ciągle nic. Wreszcie coś — chińszczyzna. Żołądki nam śpiewają, więc nie marudzimy. O dziwo, w menu nie ma nic chińskiego. Wybieramy kilka rybnych dań i już wiemy, że do tego lokalu nie wrócimy. A szkoda, bo to jedyny w Dodanduwa.

Na Sri Lance gotuje się i jada w domach. Restauracje zaś są dla turystów.

Drugie zaskoczenie. Oprócz miasta jest jeszcze plaża. To trochę inna kategoria, bo plażowe restauracyjki należą do plażowych hotelików i gotują z myślą o plażowych gościach. W Dodanduwa mamy takich zaledwie kilka, z czego właściwie jedna jest przyjazna dla osób z zewnątrz. Zaglądamy do niej już pierwszego wieczora i cóż… zamiast chilli dodają soli. W połowie dania ma się ochotę wypić wodę z morza. Na szczęście robią dobre soki owocowe, więc zaglądamy tu podczas plażowania (ale jedzenie przynosimy ze sobą).

Trzecie zaskoczenie. Pobliska Hikkaduwa. Restauracji, barów, knajpek i knajpeczek od zatrzęsienia, ale nie znaleźliśmy niczego godnego polecenia. Menu podawane jest po niemiecku i rosyjsku, i w tym samym klimacie przygotowywane są dania. Daleko od naszych upodobań. Lubiliśmy czasami wpadać do żydowskiej knajpy, gdzie Sri Lańczycy robią naprawdę dobre jedzenie. Ale żydowskie. Przy backpakerskiej części plaży można znaleźć lokale z kategorii „do zaakceptowania”. Odkryliśmy zasadę, że im gorzej miejsce wygląda, tym lepiej smakuje.

Czwarte zaskoczenie. Galle i wreszcie coś dobrego. Na terenie Fortu znaleźliśmy dwa lokale, które polecamy w 100%. Pierwszy to malutka rodzinna restauracyjka Lucky Fort. Ich firmowe danie to „10 curry”. Jedna porcja składa się z 10 różnych curry podawanych w małych miseczkach oraz dodatków, jak ryż i papadamy. Jest to najbardziej ekonomiczne rozwiązanie żywieniowe, jakie znaleźliśmy — porcja za 950 rupii starcza na naszą trójkę, a nawet grozi przejedzeniem. Drugi lokal znajduje się tuż przy białym meczecie. Mały biznes pewnej muzułmańskiej rodziny. Serwują prawdziwie lokalne, niezwykle aromatyczne i pachnące cynamonem potrawy. Z czystym sercem polecamy wszystko, co mają w menu. Jednak aby najadły się trzy brzuchy, trzeba tam zostawić 2000-3000 rupii. Przy okazji można zrobić zakupy w sklepiku z pamiątkami, obejrzeć album z fotografiami po uderzeniu Tsunami, oraz posłuchać historii gadatliwego i przemiłego właściciela-gawędziarza.

Co więc jemy, kiedy nie bywamy w Galle? Jemy ryby. Ryby, które sami kupujemy i sami przyrządzamy. Dokładnie tak – wróciliśmy do kuchni. To chyba pierwszy azjatycki wyjazd, podczas którego sami gotujemy. Na szczęście lubimy to, a mieszkając obok rynku rybnego jesteśmy szczęśliwi. Tylko pomyślcie, kilogram tuńczyka za 10 zł! Objadamy się też Sri Lańskimi przekąskami. Smażone roti w dziesiątkach smaków. Delikatne hoppersy z kokosowego mleka z ostrym sosem. Na większy głód kottu, czyli nic innego jak roti, poszatkowane na makaron i podsmażone z warzywami. Mleczny ryż z chilli, zazwyczaj jedzony tutaj na śniadanie. No i cynamonowe lub herbaciane ciasteczka.

Co więc z tym smacznym jedzeniem na Sri Lance? Jak najbardziej istnieje — w prywatnych kuchniach Sri Lańczyków. Nie ma tutaj tradycji jadania na zewnątrz, gotuje się i jada w domach. Restauracje zaś są dla turystów, dlatego serwowane tam jedzenie daleko odbiega od tego, co Sri Lańczycy jadają na co dzień. Mówiłam już, że uwielbiam swoją robotę? Dzięki niej trafiam do prywatnych domów i często jestem zapraszana na rodzinne obiadki. Wtedy nie mam wątpliwości, że smakuję lokalnych specjałów, przygotowanych z lokalnych produktów. Jeśli chcielibyście zasmakować bardziej lokalnego życia szukajcie noclegów w home stay’ach, posiłki są często elementem takiego zakwaterowania. 

zakupy na bazarze weekendowym w Rajgama
prosto z morza – targ rybny
tuńczyki 10 zł za kilogram
krewetki 30 zł za kilogram
tradycyjny piec Sri Lański opalany drewnem
kokosowe hoppersy i sos chilli
kottu, zazwyczaj pakowane w gazetę
lokalne jogurty
kola kenda
string hoppers, czyli poszatkowane hoppersy
10 curry skonsumowane 🙂
kuchnia Sri Lańskiej gospodyni
pyszny lunch z popularnym w domowych kuchniach czerwonym ryżem
wielki domowy obiad w Sri Lańskim domu