No i mamy go. Nasz kolejny zimowy dom. Zimowy, choć otoczony palmami, łóżka przysłonięte moskitierami, a z okien zaglądają do nas dojrzewające kokosy i banany. I to ostatnie lubimy najbardziej.
Przez szerokie okna patrzy na nas zieleń. Soczysta i pachnąca budzi nas każdego dnia. Przede wszystkim cudownymi dźwiękami, choć wolę nie myśleć, co tam mieszka i dźwięki te wydaje. Uwielbiamy odgłosy tropików, nawoływania zwierząt i szum monsunowego deszczu. Tutaj słyszymy je bardzo dobrze. Bladym świtem dochodzą jeszcze modlitwy mnichów z świątyni obok, wieczorem bębnienie i śpiewy sąsiadów, a w ciągu dnia dudnienie pociągów i melodyjki obwoźnych sprzedawców pieczywa.
Bo w naszym przeoranym ogrodzie jest coś znacznie ważniejszego – koleżanki! A to skarb cenniejszy niż równo przycięta trawa.
No i tak się delektujemy tymi odgłosami i zielenią, podziwianymi z piętra domu, w którym mieszkamy. Rzadko jednak schodzimy na dół, bo tu… kryje się feler naszej nowej miejscówki. Ogród nie do użytku. Właściwie trudno nazwać ogrodem tę przeoraną ziemię, po ulewnym deszczu zamieniającą się w błoto, udekorowaną stertą porozrzucanych gratów i resztek po budowie domu. Swoją drogą domu ciągle niedokończonego. Mamy tu kilka budowlanych hitów – balkon bez balustrady, schody bez poręczy. Ale przynajmniej jest gdzie rozwiesić pranie. Zaś czas zamiast w ogrodzie spędzamy na milutkim małym tarasie, na który wchodzimy… przez okno w kuchni :).
Wiecie, że zazwyczaj staramy się nie przejmować negatywami. No ale przyjemnego, zielonego otoczenia domu to nam brakuje. Choć główna użytkowniczka tegoż zdaje się problemu nie dostrzegać. Bo w naszym przeoranym ogrodzie jest coś znacznie ważniejszego – koleżanki! A to skarb cenniejszy niż równo przycięta trawa. Co z pięknego ogrodu, kiedy nie ma się z kim bawić. Zaś pomiędzy starymi garnkami i połamanymi krzesłami zabawa zdaje się być najlepsza na świecie. Tak więc jakoś gra. Pięterko mamy nowe, czyste i białe. Panuje tu minimalizm, ale to lepsze niż nadmiar ciężkich, zżeranych przez korniki kolonialnych mebli. I nawet wygenerowaliśmy sobie miejsce na mini siłownię :).
Cóż, jest to dom zupełnie inny niż ten, który powitał nas w ubiegłym roku. Brakuje mu tego CZEGOŚ. Ot, po prostu praktyczny domek do spędzenia dwóch zimowych miesięcy. Za to na sąsiedztwo nie możemy narzekać. Oprócz dostarczania przyjemnych dźwięków, dodają kolorytu miejscówce. Bo jak to u nas bywa, ukryliśmy się gdzieś na uboczu miasteczka, w małej błotnej uliczce, gdzie rzadko widuje się białe twarze. Za oknem buddyjska świątynia, nieopodal sklepik w drewnianej budzie, dzieciaki hałasują, staruszkowie kręcą się na rowerach. Zaskoczeni naszym widokiem przyjmują nas bardzo przyjaźnie. A my przechadzamy się wąskimi ścieżkami, zaglądamy do ich domów, uciekamy przed psami i odpowiadamy po raz setny na te same pytania „how are you?”, „where are you form?”, „like Sri Lanka?”.
No dobrze, powiem, co nam najbardziej doskwiera – kiepski Internet.
Znajdź dla siebie dom na Sri Lance…
Komentarze