Park Yala na Sri Lance to niemal 1000 km2 buszu, z czego jakaś 1/5 udostępniona jest turystom. Wjazd na pozostałe obszary wymaga specjalnych zezwoleń. Jednak ta 1/5 wystarcza. Zresztą chyba dobrze, że tylko tyle. Dobrze dla zwierząt.
Yalę zamieszkuje mnóstwo fascynujących gatunków. Można tu zobaczyć krokodyle, indyjskie bawoły, antylopy, słonie, czarne niedźwiedzie (choć te najrzadziej), lamparty (te dosyć często, bo zagęszczenie populacji tych kotów jest tutaj największe na świecie) i mnóstwo przeróżnych ptaków. Nic dziwnego, że przyjeżdża tutaj wielu rządnych przygód turystów i każdego ranka sznurek jeepów zmierza w kierunku parku. Zresztą jesteśmy jednymi z nich. Nie mamy więc prawa kręcić nosem i marudzić, że turystów tutaj za dużo.
Słonie zrozumiały ten pokaz siły. Zrezygnowane opuściły trąby i wycofały się do buszu.
Ale zdarzyło się coś, co nam dało do myślenia. Przygoda z samego rana, idealna na pobudkę. Zobaczyliśmy słonia ukrytego w buszu. Gdzieś tam mignęła jego trąba w oddali, po chwili pojawił się w całej okazałości, a za nim kolejne słonie. Kilka minut później wszystkie znalazły się w zasięgu ręki. Małe słoniątka wkroczyły na drogę, zagubiły się między jeepami i nie bardzo wiedziały co zrobić. Obijały się o zderzaki, waliły trąbami w maski, jednak samochodów nie dało się przesunąć. Ale już potężny tata nie miałby problemów z tą przeszkodą. Wkroczył na drogę, rozbujał wielkie cielsko, podniósł trąbę i wtedy… poczuliśmy, gdzie jesteśmy i co to znaczy dziki zwierz. Ale słonie również poczuły, z kim mają do czynienia. Bo musicie poznać drugą stronę tego obrazka – na drodze w równych rzędach stały zastępy wypełnionych turystami jeepów. Wieści o gromadzie słoni szybko się rozeszły wśród przewodników. Ciągnęli tu ze wszystkich stron, przepychali się, zajeżdżali drogę, by zająć najlepszą pozycję. Część z nich nie raczyła nawet wyłączyć silników, hałasując i buchając spalinami. Gdy wśród słoni zrobiło się nerwowo wszystkie samochody zaczęły trąbić i gazować. Słonie zrozumiały ten pokaz siły. Zrezygnowane opuściły trąby i wycofały się do buszu. Show skończony. Można schować telefony, filmy nagrane, zdjęcia zrobione, przewodnicy mogą liczyć na dobre napiwki.
Ten biznes daje pracę mieszkańcom i pomaga pozyskać fundusze na rozwój parku. Niech więc się kręci, a to co my możemy zrobić, to wspierać odpowiedzialny biznes.
Chciałabym nazwać to incydentem. Wszak resztę dnia spędziliśmy bardzo kameralnie, często będąc jedynymi obserwatorami zwierząt. To super, że ludzi chcą oglądać dziką naturę. Skoro chcą, to zapłacą. Skoro są pieniądze, rozkręca się biznes. Jak jest biznes, to na pewno ujawni ciemniejszą stronę naszej natury. Ale ten biznes daje pracę wielu mieszkańcom okolicy i pomaga pozyskać fundusze na rozwój parku. Niech więc się kręci, a to co my możemy zrobić, to wspierać odpowiedzialny biznes. Tylko jak go wybrać? Bo hasło eko stało się tak nośne, że niemal każdy reklamuje się jako eko safari, a co drugi prowadzi odpowiedzialny biznes. Niestety tylko co trzeci rozumie, co to naprawdę znaczy.
Kilka naszych spostrzeżeń i jednocześnie trochę logistyki związanej z safari na Sri Lance.
- Biura Safari wyrastają jak grzyby po deszczu. Wycieczki oferuje niemal każdy mieszkaniec tych okolic, a najpopularniejsze miejsca bazowe to Kataragama i Tissa. Tissa zdaje się być tym miejscem, gdzie wszystko dzieje się szybciej, a przemiał jest większy. Oferują nawet safari 3-4 godzinne i kolejna zmiana. Jedźcie do Kataragamy. To tylko pół godziny dalej i docierają tu autobusy prosto z Kolombo. Podobno jest mniejsze prawdopodobieństwo, że wpadniecie tutaj w ręce nieodpowiedzialnych przewodników. To jednocześnie święte miasto Lankijczyków, zarówno wyznawców buddyzmy, hinduizmu, jak i muzułmanów, jest więc co robić poza safari.
- Zamieszkajcie u ludzi, którzy organizują safari i właśnie z nimi na nie jedźcie. Pozwala to w pewnym stopniu zweryfikować z kim jedziecie – zobaczcie wcześniej jeepa, poproście o nakreślenie trasy, umówcie się co do posiłków, zapytajcie o kierowcę-przewodnika (zazwyczaj w jednej osobie) i jego doświadczenie. Znaleźliśmy miejsce cudowne, które możemy wam polecić – GEM River Safari. Rodzinny biznes prowadzony przez portugalsko-lankijskie małżeństwo z mocnym eko zacięciem. Tradycyjny dom w stylu mud cabana (z eko produktów). Przepyszne lokalne jedzenie, wegetariańskie, z organicznych produktów, przygotowywane tradycyjnymi metodami – mają fantastyczną kuchnię z glinianym piecem opalanym drewnem. A przede wszystkim wielki ogród pełen zakątków z hamakami, a tuż obok rzeka. Można się kąpać!
- Wybierajcie safari całodniowe. Ta obłędna gonitwa jest charakterystyczna dla półdniowych wypadów, kiedy to czasu jest za mało na spokojne delektowanie się dziką naturą, ciszą i pięknem parku. Kierowca zamiast wypatrywać zwierząt wisi na telefonie, wypytując gdzie, kto, co spotkał. Cel jest jasny – „upolować” zwierza, strzelić fotę i jechać dalej. Ze względu na to tempo, półdniowe safari zdają się być bardziej męczące. Całodniowe safari dla trzyosobowej rodziny to koszt od 150 USD w górę. My zapłaciliśmy 200 USD. W cenie uprzejma pobudka z kawą, śniadanie i lunch. Nie daliśmy rady zjeść wszystkiego. Na drogę woda bez ograniczeń i soki dla Marysi. Posiłków nie musieliśmy połykać w trzęsącym się samochodzie. Robiliśmy sobie pikniki na dzikiej plaży. Ale nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele – to jedno z trzech miejsc w parku, gdzie można jeść i wychodzić z samochodu, tak więc robią to wszyscy i bynajmniej nie jest tam dziko. Ponadto na plaży jest zakaz kąpieli. Kąpać można się w rzece, tam jednak życie uprzykrzają małpy. Ale można, więc strój kąpielowy warto wrzucić do torby. Właściwie o niczym innym nie musieliśmy myśleć. Były nawet lornetki na pokładzie.
- Mieliśmy małego jeepa tylko do własnej dyspozycji (5 miejsc na pace). To bardzo wygodne, móc swobodnie przemieszczać się po samochodzie. Do dużych samochodów, których jest większość, pakuje się nawet do 10 osób, z dziećmi na kolanach.
- W pośpiechu półdniowych safari kierowcy nie wyłączają nawet silnika. Gdy na takiego traficie, zwróćcie mu uwagę. Nagle usłyszycie, jak cudowne są odgłosy buszu, gdy nic ich nie zagłusza. Nasz kierowca robił to zawsze, nawet gdy stawaliśmy na dosłowną chwilę. Miał ponadto niezwykłe wyczucie miejsca, w którym należy się zatrzymać, by zobaczyć zwierzę. Często stawał gdzieś z tyłu, za innymi, wycofywał się z pierwszej linii, a po chwili zwierzęta przychodziły właśnie do nas. Pamiętajcie też o napiwku dla kierowcy, oczywiście jeśli na to zasłużył.
To może być fantastyczna lekcja dla dzieci. Obawiacie się, czy zniosą całodniowe trudy? Kilkulatki nie będą miały problemu — za dużo emocji by się nudzić, czy przejmować niewygodami. Z maluchami 1-2 lata może być niewygodnie rodzicom. Raczej trzeba trzymać je na kolanach, choć widzieliśmy jeepa z fotelikiem dla dzieci. Zawsze można poprosić o dłuższe przerwy. Wygodniej też będzie mieć samochód dla siebie, bo pamiętajcie, że wysiadać z niego nie można. Pozostaje więc skakanie po siedzeniach.
Pamiętajcie, bądźcie gośćmi w królestwie zwierząt. Niezauważonymi, dyskretnie podglądającymi.
p.s. A jak zawędrujecie do GEM River Sarafi pozdrówcie ich od nas!
Komentarze