Zieleni w Bangkoku jak na lekarstwo. No chyba, że w naszym ogrodzie. Nauczyliśmy się z tym żyć i czerpać ile się da z betonowych okoliczności „przyrody”. Ale kiedy tylko na naszej drodze trafiła się trawa… zdejmowaliśmy buty.

Lumpini

Central Park Bangkoku. Klasyk wydania. Lubiliśmy go z tego samego powodu, dla którego lubi się Central Park właśnie. Zbudowany ręką ludzką kawałek wytchnienia od tego, co zbudowała inna ręka ludzka. Równolegle do parkowych ścieżek, biegną betonowe wiadukty Sky Traina. Pod jeziorkiem dudni metro. Ponad zielonymi konarami w niebo wzbijają się wieżowce i biurowce. Ich pracownicy, po zrzuceniu z siebie granatowych mundurków, przychodzą tu na jogę, na ryby, na ławkę, na chwilę wytchnienia. I choć trudno tu mówić o dzikości natury, każdy udaje, że właśnie ją znalazł. Nawet żółwie, ptaki, ryby i zachwycające warany, które biegają wszędzie samopas. Często pracowałam w okolicy, a wtedy Marcin pakował swoje biuro, Marysia brała zabawki i spędzali czas w Lumpini, czekając na mój powrót. A dzieci nie mają prawa się tu nudzić. Są place zabaw, siłownie, no i oczywiście jeziorko. A na nim… wodne rowery w kształcie łabędzia.

Benjasiri

Park Benjasiri polecamy wszystkim kręcącym się po Sukhumvicie. W końcu od luksusowych sklepów też trzeba odpocząć. Park jest mniejszy niż Lumpini, więc wszystko jest tu jeszcze bardziej skondensowane. Ale można wyłożyć się na trawie i z przyjemnością patrzeć w fontannę na jeziorku. Lub w okna apartamentowców gęsto otaczających park. Lub po prostu na ludzi kręcących się i biegających dookoła. Lubicie to robić? My bardzo.

Prakan

Park Prakan jest na pewno dobrze znany wszystkim, którzy spędzali swoje dni w Bangkoku na Khao San lub w okolicy. To właściwie skwerek, ale choć maleńki, jest bardzo przyjemny. Myślę, że jest to zasługą rzeki, nad którą leży. Chao Praya i pobliska przystań Phra Athit robią klimat. Nie ma tu placu zabaw, ale zawsze mnóstwo się dzieje. Np. beckpakersi ćwiczą żonglerkę ogniami, muzycy prezentują tradycyjne tajskie instrumenty, hodowcy ptaków przybywają ze swoimi papugami. Można tu spokojnie zalec na trawie i przeczytać pół książki.

Sanam Luang

Specyficznym miejscem jest plac Sanam Luang. To miejsce też trudno nazwać parkiem, choć większe jest od niejednego z nich. Wielki zielony plac w środku starej części miasta, u stóp Pałacu Królewskiego. Nie rośnie tu nic, oprócz trawy. Dlatego też jest idealnym miejscem do bardzo fajnej rozrywki — puszczania latawców. Który dzieciak tego nie lubi? A jakiś się znajdzie, to są tu jeszcze świecące lotki, wystrzeliwane z procy. Tylko 25 bth.

Chatuchak

No i park, który darzymy szczególnym sentymentem — Chatuchak. Najbliżej naszego domu, zawsze gdzieś po drodze, obok sławnego już weekendowego bazaru. Największy z tych, które odwiedzaliśmy, choć mam wrażenie, że tu najtrudniej uciec od amoku miasta. Plac zabaw nieco już trąci myszką, ale zdaje się tylko dorośli to zauważają. Są jeziorka, wokół nich kręcą się wodne żółwie. Idealne miejsce na drzemkę po męczących zakupach na bazarze.

No nie za wiele tego. Ale nie po to przybyliśmy do Bangkoku, by szukać wytchnienia w dzikiej naturze. By to znaleźć trzeba wyjechać daleko za miasto. A na bosaka mogła Marysia biegać po naszym ogrodzie.