Ostatni dzień w Mandalay minął nam na podróżowaniu rikszą. W wydaniu birmańskim to całkiem zabawny pojazd – mały i wątły, tak jak prowadzący go rikszarze. I za każdym razem, gdy nim jechaliśmy, ogarniały nas obawy, wątpliwości i wyrzuty sumienia.
W birmańskiej rikszy rzadko jeździliśmy w trójkę. Ma dwa pojedyncze miejsca siedzące, zwrócone do siebie plecami. Małe dziecko trzeba trzymać na kolanach. Tak więc druga osoba musi trzymać na kolanach nosidełko, plecak i inne graty. Wyglądalibyśmy jak przeładowana ciężarówka. Na pożegnanie Mandalay wiedziliśmy jeszcze Królewski Pałac. Rozległy, opustoszały i przyjemnie chłodny. Dookoła niego znajdują się birmańskie bazy wojskowe. Trzeba się przez nie przebić na piechotę. Wszędzie zakazy fotografowania, można jednak podpatrzeć treningi, musztry i próby wojskowej orkiestry.
To była szybka i bezbłędna decyzja – już nigdzie indziej nie znaleźliśmy pieluszek.
Jednocześnie szykowaliśmy się do kolejnej podróży. Nasz cel to Inle Lake. Tym razem bilety kupiliśmy w hotelu. Lekko dopłaciliśmy, ale zaoszczędziliśmy sporo czasu. Czasem warto. Przed nami kolejny nocny bus i znowu liczyliśmy na szybką i przyjemną podróż.
W drodze na dworzec zatrzymaliśmy się w supermarkecie po pieluszki. W ostatniej chwili, co za fart. Poczynione w Bangkoku zapasy były jeszcze spore, jednak Mandalay było ostatnim dużym miastem na naszej trasie, a przed nami jeszcze prawie 3 tygodnie podróży. Coś nas tknęło i zatrzymaliśmy taksówkę przy supermarkecie. To była szybka i bezbłędna decyzja – już nigdzie indziej nie znaleźliśmy pieluszek. Tak na prawdę były jeszcze w Rangun, jednak tylko w rozmiarach dla niemowlaka. W Birmie dziecko, które zaczyna stawać na swoich nóżkach, nie potrzebuje pieluszek. Chodzi, więc może odejść na bok, by zrobić siku. Oczywiście nie wybrzydzaliśmy co do rodzaju lub marki – braliśmy, co było. Jak na towar luksusowy przystało, ich cena też była wysoka.
A skoro już weszliśmy na ten istotny pieluszkowy temat (BTW to ciekawe, jakie rzeczy zyskują na znaczeniu, kiedy podróżuje się z dzieckiem, a które wcześniej zwyczajnie nie istniały :), kilka przydatnych uwag:
- Sprawdzajcie wcześniej dostępność pieluch w miejscu, do którego jedziecie (fora, blogi, poproście osoby tam będące, by podeszły do sklepu i sprawdziły).
- Jeśli pieluchy są dostępne, zabierzcie ze sobą 10 sztuk. Na podróż i na wszelki wypadek (zakładam, że dziecko nie jest uwiązane do jednego rodzaju pieluchy).
- Jeśli pieluchy nie są dostępne, bierzcie tyle, ile zmieści się w bagażu (zwijajcie pojedyncze sztuki w rulonik i wpychajcie w każdą dziurę).
- Podczas wyjazdu nauczcie się oszczędzać pieluszki. Wietrzcie pupę dziecka, kiedy tylko można. Albo odwrotnie – zakładajcie pieluchę tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie koniczne np. w podróży. W domu, na podwórku, na plaży, czy na spacerze na łonie natury pieluch nie zakładaliśmy. Wsparciem są szybkoschnące gatki lub długie koszulki, zasłaniające gołą pupę.
Niesamowite, jak dużo uczy dzieciaka tak proste doświadczenie, jak nasikanie na własną nogę. Poznaje swoje ciało, uczy się je kontrolować, staje się bardziej świadome swoich fizjologicznych odruchów. Z czasem zaczyna o nich informować. Najpierw po fakcie, potem w trakcie, aż wreszcie zaczyna uprzedzać wypadki. Na wszelki wypadek dobrze obserwować dziecko i samemu odczytywać sygnały, żeby nie było zaskoczenia, np. w postaci kupy na środku knajpy. Ale wierzcie mi, to doskonały sposób oduczania od pieluszki – bez krzyków, bez nasiadywania na nocniku, bez ciągłego pytania „czy już ci się chce, kochanie?”. Po powrocie z Birmy pieluszki zostały tylko na noc.
Pozwoliłam sobie na tę dłuższą pieluchową wstawkę, bo to ostatnia szansa. Trochę w tym temacie doświadczyliśmy, ale od dawna Marysia pieluszek nie nosi, więc nie będzie już do czego wracać.
Komentarze