Lato to słońce, upał, rozgrzany asfalt i muzyczne festiwale. Oczywiście w dużym skrócie. Tych ostatnich mamy jak grzybów po deszczu. Każde większe miasto i każdy producent kolorowych napojów chce mieć swój festiwal. Jako fani muzyki, nie narzekamy.
Jest to świetne rozwiązanie na wakacje – można spędzić cały czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień, podróżując od festiwalu do festiwalu. I można to robić z dzieckiem. Gdyby tak jeszcze mieć swojego VW ogórka, zamienić go w objazdowy dom i wyposażyć w niezbędne komforty… Kuszący pomysł, już nam kiedyś przeszedł przez głowę.
W tym roku OFF uraczył nas piaskOFFnicą.
Obecnie na naszej liście obowiązkowych festiwali jest katowicki OFF. Rodzinne sentymenty, śląskie klimaty, dobre jedzenie, kameralne miejsce. Ach tak, no i muzyka. Trafiają się rzeczy, które potrafią zaskoczyć i takie, które podtrzymują wiarę w stare, dobre, gitarowe hałasowanie. No i ludzie. Z roku na rok to muzyczne wydarzenie coraz bardziej staje się towarzyskim wydarzeniem. Kogóż tu nie ma, zwłaszcza jeśli jest się stałym bywalcem. A coraz więcej starych bywalców przyjeżdża na festiwal ze swoimi dziećmi. Jeszcze chwila i będziemy mieli rodzinnego OFFa.
Marysia zaliczyła swoje pierwsze festiwalowe doświadczenie mając 1,5 roku. Zaliczyła je w klasycznym OFFowym stylu – była ulewa, były kałuże, było szukanie suchych ciuchów. Nie zapomnimy, kiedy szukając schronienia przed urwaniem chmury schowaliśmy się w dmuchanym namiocie jakiegoś sponsora. Ulewa była tak wielka, że wysiadł generator prądu – w jednej chwili, pozbawiony powietrza namiot zaczął zawalać się na nasz głowy. Z wózkiem i Mary w ręku ewakuowaliśmy się, wybiegając na największy deszcz. Ludzie, ściśnięci jak szproty pod wielkimi parasolami, wyciągnęli ręce po Mary, by schować ją przed ulewą. Stała więc suchutka i zdezorientowana w tłumie festiwalowiczów, a my tuż obok – w strugach deszczu, strojąc do niej mokre miny.
W tym roku OFF uraczył nas piaskOFFnicą. Jak dla mnie miejsce trochę za małe, a atrakcji też mogło być więcej. Ale z punktu widzenia Marysi feler był tylko jeden – jedna huśtawka. Każdy z zazdrością zerkał na szczęśliwca, któremu udało się dopaść kawałek drewna zawieszony na drzewie. Lokalizacja piaskOFFnicy była fantastyczna. Na uboczu, za scenami, zielono, dosyć cicho (jak na festiwal). No i bezpiecznie – ogrodzony teren, a wejścia strzegło podejrzliwe oko ochroniarza. Była wielka kopa piachu, czyli zaimprowizowana piaskownica. Do wynajęcia koce i poduchy, by urządzić miejsce na piknik. Ponadto piłki i piłeczki, rakiety i paletki, wiaderka i łopatki, książeczki i układanki. Był namiot ze smacznymi ekologicznymi przekąskami dla maluchów. Był też namiot warsztatowy, w którym każdego dnia organizowane były zajęcia i inne ręczne robótki. Dzieciaki nie narzekały.
Zasadniczo feler był jeden – można było spędzić tam cały dzień nie zauważając, że jest się na OFFie. Niestety nie było opcji pozostawienia dzieci pod opieką. Cały czas stawało się przed dylematem – huśtawka albo koncert. Ale i temu można zaradzić. Słuchawki ochronne. Dzięki nim Marysia znosiła nadmiar hałasu. A jeśli trafiło sie coś melodyjnego były nawet tańce. Radość jeszcze większą przynosił strażak. Oj taaaaak, woda z wielkiej sikawy to było to. Najpierw przełajowe biegi pod fontanną, potem taplanie się w kałużach. A jeszcze tego samego dnia, oglądając w gazecie zdjęcia ciał utaplanych w błocie, babcia żartowała sobie „mam nadzieję, że tam nie jest jak w tym Woodstock”.
Świetnie jest brać dziecko w takie miejsca. Ale nie ukrywajmy, trochę to kosztuje. Zmęczeniu po festiwalowym dniu z dzieckiem równa się dwóm standardowym dniom festiwalowym (które i tak wymagają zmożonego wysiłku). Możliwość oddawania sie muzyce jest również mniejsza. Zmniejsza się też aktywność towarzyska. Ale zyskujemy wiele dodatkowej radości. Skąd? Spójrzcie na zdjęcia.
Komentarze