Jak uniknąć choroby w czasie wakacji? Chyba nie ma złotego środka. Trzymamy się tych samych zasad, co w przypadku „jak uniknąć nieprzyjemności”, czy też „jak uniknąć guza”. Królują dwie zasady: nie kuś losu i zachowaj zdrowy rozsądek.

Oczywiście zasady te mają swoje ramy, inne dla każdego podróżnika. Jednym zdrowy rozsądek nakazałby pójść od razu do lekarza, inni chcieliby pójść do lekarza, ale zdrowy rozsądek im zabrania (w takim miejscu!? co to za lekarz!? czy on umyje ręce przed badaniem!?).

Podczas podróży nie stronimy od lokalnych lekarzy. Od tego są, by pomóc.

Oto co dyktuje nasz zdrowy rozsądek:
  1. Zabrać w podróż antybiotyki na zatrucia pokarmowe oraz ostre stany gorączkowe (osobne dla starszych i osobne dla młodych).
  2. Antybiotyki zażywamy dopiero w sytuacji podbramkowej, ale akurat birmańska jelitówka taką była.
  3. Co gdybyśmy nie mieli antybiotyków? Poszlibyśmy do lokalnego lekarza i poprosili, by coś przepisał. Może on wiedzieć o lokalnej chorobie, o której my nie będziemy mieli pojęcia. Ponadto idziemy do lekarza, kiedy za bardzo nie wiemy, co się z nami dzieje. Idziemy też, kiedy antybiotyki nie pomagają.
  4. Co gdyby nie było lekarza? Kiepska wymówka, zazwyczaj lekarz jest, choćby we wsi obok. Ale owszem, były przypadki, kiedy jedyny w okolicy lekarza był akurat na wakacjach. Wówczas pozostaje aptekarz. Antybiotyki i tak sprzedaje się w Azji bez recepty (podobnie w Ameryce Południowej).
  5. Szpital? Unikamy bez względu na szerokość geograficzną. Na razie skutecznie. W każdym razie unikamy dłuższych pobytów. W każdym razie osobiście. Mamy za sobą szybkie nastawianie złamanych kości (szybkie, jednak wykonane w sposób, który zadziwił polskich lekarzy). Był też pobyt przyjaciela w szpitalu w Leh w małym Tybecie, kiedy zapadł na chorobę wysokościową. Ale to już historia z zupełnie innej bajki.
  6. Dentysta? Zdecydowanie unikamy. Przed każdym wyjazdem przegląd zębów to MUST dla całej rodziny. Choć Marcin zaliczył serię wizyt w Bangkoku – on przetrwał, ale ząb nie.

Generalnie, podczas podróży nie stronimy od lokalnych lekarzy. Od tego są, by pomóc. Ci w Azji niemal zawsze mówią po angielsku, zresztą zazwyczaj są kształceni na zagranicznych uczelniach. Lokalne gabinety standardami mogą mocno odbiegać od naszych wyobrażeń o sterylnym gabineciku Pana Doktora, ale nie ma się co zrażać. Zresztą, czy byliście w przychodzi NFZ w Wólce Przybujewskiej (nazwa wybrana przypadkowo)? Sądzicie, że wygląda dużo lepiej? Za to w miejscach mocno turystycznych, zwłaszcza w Tajlandii, nie ma się czego obawiać, nasze standardy nie dorastają im do pięt.

A jak nam poszło w Inle? Zużyliśmy cały zapas antybiotyków, ze średnimi efektami. Ostatecznie zaczęliśmy wspierać się lokalnymi medykamentami. Błażej w swoim nieszczęściu postanowił oddać się w ręce profesjonalisty i przyniósł garść pastylek. Wreszcie było lepiej. Przez cztery dni skazani byliśmy na bagietkowe śniadanka i biały ryż, popijane smectą. Dużo spaliśmy, robiąc zmiany by pobawić się z Marysią. Dużo też spacerowaliśmy – do kibelka i z powrotem. To było jedno z moich najgorszych doświadczeń chorobowych i tylko raz w życiu jeszcze coś podobnego przeżywałam, kiedy to w latach swego dzieciństwa łakomie zjadłam całą paczkę fistaszków zdobytych na święta Bożego Narodzenia.