Szkocję ogarnialiśmy samochodowo. To świetne rozwiązanie na krótkie wypady. Zwłaszcza gdy jest się z dobrą ekipą i ma się cierpliwego kierowcę.

Mieliśmy sprawdzony scenariusz, który pozwala maksymalnie wykorzystać cenne chwile wolnych dni. To bardzo miłe doznanie – jednego dnia wstajesz i zwyczajnie idziesz do pracy, następnego dnia budzisz się w zupełnie innym miejscu świata.

Przepis wygląda następująco:

  1. Bierzemy popołudniowy lot, zaraz po pracy taxi na lotnisko, idealnie jeśli wylot jest z miasta zamieszkania
  2. Zawczasu rezerwujemy samochód (oczywiście z fotelikiem dla dziecka, to nie Gruzja), do odbioru zaraz po wylądowaniu na lotnisku
  3. Rezerwujemy noclegi w docelowym miejscu i uprzedzamy, że zjawimy się, kiedy wszyscy będą spać
  4. Po wylądowaniu pakujemy się w samochód i w drogę
  5. Noc mija, a my pokonujemy dziesiątki kilometrów, wspierając się wzmacniaczami spożywczo-towarzystkimi
  6. Bladym świtem docieramy do celu i kładziemy się spać
  7. Wstajemy przed południem i zaczynamy wakacje.

Kluczem do powodzenia tego scenariusza jest dobry kierowca. Wbrew pozorom, taka nocna wycieczka dostarcza wielu wrażeń. Może niewiele dojrzymy w ciemnościach, ale wokół drogi nocą dzieją się fascynujące rzeczy. Jadąc przez Szkocję spotykaliśmy kozice. Samotne, z dziećmi, czasem całe stadko. Przechodziły przez drogę, przyglądały się nam, stały na skraju drogi i wpatrywały się w przestrzeń. Podobnie było w Norwegii. Samotne barany, krowy. No i najbardziej zaskakujące stworzenia – dwa białe konie. Nocą, na pustej ośnieżonej drodze, gdzieś wysoko w górach. Do tej pory nie jestem pewna, czy to nie była zbiorowa halucynacja. Ale nie, nie były to jednorożce.

Nasza baza znajdywała się na skraju wyspy, więc samochód służył nam codziennie.

Marysia, umęczona emocjami lotniskowymi, przesypia taką noc „jak dziecko”. Po dotarciu na miejsce przenosimy ją delikatnie do łóżka. Jedyny feler to fakt, że budzi się wyspana dużo wcześniej, niż my byśmy sobie tego życzyli po takiej nocy.

Nasza baza znajdywała się na skraju wyspy, więc samochód służył nam codziennie, jednak staraliśmy się nie spędzać w nim za dużo czasu. Docieraliśmy do wybranego miejsca, wyskakiwaliśmy i zalegaliśmy na trawie, robiliśmy zdjęcia, goniliśmy owce, wbiegliśmy na wzgórza, wspinaliśmy się do ruin. Czasami zgodnie z planem, czasami spontanicznie. Inaczej się nie dało, wyłaniające się widoki były zbyt zdumiewające.

Żałowałam, że nie podróżuję na rowerze. Często miało się ochotę stanąć teraz, nagle, w tym dokładnie miejscu. I patrzeć. I chciało się widzieć więcej niż zza szyby samochodu. Obawiam się tylko, że tempo podróży drastycznie by spadło. Ale byłaby fantastycznie… Tym bardziej dziwi, że praktycznie nie widzieliśmy rowerzystów ani wypożyczalni rowerów. Nieco więcej było motocyklistów i na prawdę wiele kamperów. Kempingów było mnóstwo. Niektórzy rozbijali się gdziekolwiek, nawet na poboczu drogi. Myślę, że to także jest świetny sposób na Szkocję. Jedno jedyne ale… pierwszej młodości nie jesteśmy, ale kamperowe towarzystwo miała średnią wieku jakieś 65 lat. Widać głównie emeryci mają czas na podróże w tym tempie.

Drogi dobre i bezpieczne, choć wąskie (zwłaszcza na wyspie). Góry raczej niskie, brak przepaści, w które można się stoczyć, da radę co najgorzej wpaść do rowu lub na krowę. Zdaje się, że jedyną niedogodnością jest kierownica po prawej stronie.