Zdecydowaliśmy zamieszkać w Lanquin. To przyjemna mała wioska w górskiej dolinie, z długą ulicą i rynkiem (brak bankomatu!). W okolicznościach przyrody jakie tu panują szkoda zamykać się w hotelu, więc wybraliśmy El Retiro – bungalowy na końcu wioski.

Dużo przestrzeni, dużo zieleni, dojście do rzeki. Świetne miejsce dla dzieciaków, zwłaszcza jeśli trafi się na bungalow przy rzece. Jest knajpa z dobrym jedzeniem, taras z hamakami, spokój i błogie lenistwo. Dodatkowe atrakcje dla dzieci to psy, koty, żaby i mnóstwo hałasujących ptaków. Przypomniałam też sobie jak to miło brać chłodny prysznic pod palmową strzechą, gdy pajęczyny kleją się do ręcznika, motyle wlatują po środka i bezczelnie podgląda nas kot.

Obok lenistwa punktem programu była wycieczka do rezerwatu Semuc Champey. Opcja zorganizowana – z dodatkowymi atrakcjami typu jaskinie, spływ w oponie – z malutkiem nie wchodziła w grę. Płacąc za całość skorzystalibyśmy tylko z części atrakcji i musielibyśmy gonić resztę ekipy. Zrobiliśmy to własnym sposobem. Z wioski do rezerwatu jest 10 km kamiennej górskiej drogi. Odbywa się ją na pace. Załapaliśmy się na lokalną podwózkę.

Sam park trochę mnie rozczarował. Jest rzeczywiście piękny, ale spodziewałam się, że będzie rozleglejszy i bardziej dziki. Tymczasem wygląda jak dobrze zorganizowany plac zabaw – idzie się wyznaczona trasą, wskazane są miejsca do kąpieli, punkty widokowe, wszędzie kręcą się strażnicy. Tarasy wodne są fantastyczne – mieniąca się kolorami przeźroczysta woda, małe wodospady, mnóstwo podgryzających w plecy rybek. Basenów jest chyba z 5, można przepływać z jednego do kolejnego. A pod tym wszystkim płynie rwąca rzeka. Niesamowite.

Baseny są raczej płytkie, jest niewiele miejsc przykrywających dorosłą osobę. Można znaleźć sporo miejsc dobrych do brodzenia dla maluchów. Trzeba tylko założyć buty – dno kamieniste, i dmuchane koło – głębokość zmienia się nagle, więc jeśli maluch niespodzianie się oddali… Niestety próby złapania rybki były nieudane i był to jedyny powód smutku Marysi. Polecam wdrapać się na Miradora. Ciężka, stroma i kamienista, ale daliśmy radę z nosidełkiem. Spacer zajął nam ok. 30 min, a widok naprawdę piękny.

Tuż przy wejściu do rezerwatu Semuc Champey znajduje się kilka hosteli i to także jest ciekawa opcja do zamieszkania. Ale to tzn koniec świata, prąd tylko przez kilka godzin, towarzystwo tylko gości hotelowych, tylko park i poranne kąpiele w turkusowych lagunach. Pięknie, ale nie mieliśmy ochoty odcinać się od cywilizacji.

Nie zabraliśmy Marysi na wieczorną wycieczkę do jaskiń w Lanquin, na spotkanie w nietoperzami, których setki wylatują o zachodzie słońca. Była to słuszna decyzja. W jaskiniach jest ciemno, bardzo ślisko, momentami przejścia są dosyć trudne. Z nosidełkiem nie byłoby szans. W każdym razie nie byłoby to bezpieczne.

Z Lanquin bierzemy minibusa na północ Gwatemali. Jedziemy zobaczyć ruiny Tikal.